Od zasad do zachowań: nowoczesne podejście do bioasekuracji w produkcji trzody chlewnej
Na podstawie wystąpień Jeroena Dewulfa (Uniwersytet w Gandawie), Paniz Hosseini (Uniwersytet Cambridge) oraz Cortney Price (FAO) podczas webinarium Europejskiej Komisji ds. Kontroli Pryszczycy (maj 2025)
O bioasekuracji mówi się dziś wszędzie i w każdym kontekście. Doskonale znamy jej zasady, inwestujemy w nowoczesne systemy i rozwiązania… A jednak w codziennej pracy jej przestrzeganie okazuje się trudne, a czasem bywa jedynie formalnością zapisaną na papierze. Skąd bierze się ten problem? Jak podtrzymać motywację zarówno u właścicieli gospodarstw, jak i pracowników?
Po kilku intensywnych latach wdrażania bioasekuracji w stadach trzody chlewnej pojawiają się pierwsze podsumowania i wnioski ze strony naukowców. Są one nie tylko ciekawe, ale przede wszystkim bardzo prawdziwe – i warte refleksji.
Wprowadzenie: Bioasekuracja XXI wieku
W obliczu narastających zagrożeń epizootycznych, zmieniającego się klimatu i globalizacji sektora rolno-spożywczego, tradycyjne podejścia do bioasekuracji wymagają aktualizacji. Dziś coraz wyraźniej widać, że skuteczność ochrony biologicznej nie zależy wyłącznie od procedur i technologii, ale przede wszystkim od ludzi. To zachowania, motywacje i percepcja ryzyka decydują o tym, czy nawet najlepsze systemy zadziałają w praktyce. Bioasekuracja w XXI wieku musi więc łączyć naukę, technologię i psychologię zachowań.
1. Bioasekuracja jako strategia systemowa – Jeroen Dewulf (Uniwersytet w Gandawie)
Profesor Jeroen Dewulf, wybitny epidemiolog i ekspert ds. zdrowia zwierząt, zaprezentował model profilaktyki oparty na danych i podejściu systemowym. Według niego, jednym z kluczowych błędów popełnianych przez gospodarstwa jest traktowanie bioasekuracji jako zbioru pojedynczych działań, a nie jako spójnej strategii.
Dewulf wskazał, że skuteczne systemy powinny opierać się na:
zasadzie „złotego pierścienia”: budowaniu warstwowego systemu ochrony (zewnętrzna granica, strefa buforowa, strefa czysta),
stałym monitoringu i reagowaniu na anomalie,
regularnych audytach i szkoleniach,
prostych, zrozumiałych instrukcjach obsługi bioasekuracji dla każdego członka zespołu,
eliminacji „luk behawioralnych”, czyli momentów, w których człowiek staje się najsłabszym ogniwem.
Jego przesłanie jest jasne: bez standardów i danych nie da się zarządzać ryzykiem skutecznie.
2. Bioasekuracja jako zachowanie – Paniz Hosseini (Uniwersytet Cambridge)
Dr Paniz Hosseini skoncentrowała się na psychologicznych i społecznych aspektach zachowań bioasekuracyjnych. Jej badania terenowe i analizy z wykorzystaniem wywiadów pogłębionych pokazują, że wiele naruszeń zasad nie wynika ze złej woli czy lekceważenia, ale z braku zrozumienia ryzyka, niejasnych komunikatów i braku poczucia współodpowiedzialności.
Wnioski z jej badań są kluczowe:
pracownicy ferm postrzegają ryzyko inaczej niż eksperci – kierują się osobistymi doświadczeniami i emocjami,
liderzy (np. kierownicy produkcji) mają ogromny wpływ na kształtowanie kultury bioasekuracyjnej,
zasady działają tylko wtedy, gdy są jasno komunikowane, regularnie przypominane i łączone z realnymi konsekwencjami,
największym ryzykiem jest przekonanie, że „nas to nie dotyczy”.
Zamiast edukacji opartej na strachu, Hosseini proponuje komunikację opartą na budowaniu tożsamości zawodowej i wartościach: odpowiedzialności, profesjonalizmu i troski o zwierzęta.
3. Od zasad do zmiany nawyków – Cortney Price (FAO)
Ekspert FAO ds. innowacji, Cortney Price, zaprezentował podejście zaczerpnięte z nauk behawioralnych, które coraz częściej stosuje się w zdrowiu publicznym, psychologii decyzji i marketingu społecznym. Jego główna teza: to nie ludzie powinni dostosowywać się do zasad, ale zasady powinny być projektowane tak, by pasowały do ludzi.
Jak to osiągnąć?
poprzez projektowanie środowiska decyzyjnego: np. czytelne oznaczenia stref, wizualne przypomnienia, kolorowe tablice,
przez upraszczanie procedur: im mniej kroków, tym większa szansa, że zostaną wykonane,
poprzez angażowanie emocji i empatii: pokazanie realnych skutków zaniechań, np. choroba zwierzęcia, utrata dochodu,
przez wzmocnienie pozytywne, a nie karanie: np. wyróżnienia za wzorowe przestrzeganie zasad, systemy „gamifikacji”.
Price podkreśla, że największym wrogiem skutecznej bioasekuracji jest nie zła wola, ale… zapomnienie, zmęczenie i rutyna. Dlatego bioasekuracja musi być widoczna, odczuwalna i wpisana w codzienny rytuał.
Wnioski: Co dalej?
Wystąpienia trzech ekspertów pokazują spójny obraz: skuteczna bioasekuracja to system zarządzania zachowaniami. Dane, standardy i technologie są niezbędne, ale to człowiek – jego nawyki, przekonania i kultura pracy – stanowi fundament bezpieczeństwa biologicznego.
Polska hodowla trzody znajduje się obecnie w punkcie zwrotnym. Wysokie wymagania eksportowe, zagrożenia epizootyczne (ASF, PRRS, PED) i coraz większe oczekiwania społeczne sprawiają, że bioasekuracja musi wejść na nowy poziom.
Co możemy zrobić już dziś?
zredefiniować szkolenia: mniej teorii, więcej praktyki i symulacji,
wspierać liderów zmian w gospodarstwach,
korzystać z wiedzy nauk behawioralnych,
projektować strategie oparte na danych i ludzkiej naturze.
Podsumowanie: Bioasekuracja jako kultura, nie kontrola
Współczesna bioasekuracja to nie kontrola, lecz kultura pracy. To nie zbór zakazów, lecz system codziennych wyborów. I choć nie jest to łatwa droga, to jest to droga konieczna.
Twórzmy środowiska, w których ludzie chcą przestrzegać zasad, bo je rozumieją i się z nimi utożsamiają. Bo wtedy bioasekuracja przestaje być wymogiem, a staje się wartością.
Jest takie powiedzenie, choć ma też inną, przeciwstawną wersję: „co nas nie zabije, to zmutuje i później nas zabije”, czyli co ma wisieć, nie utonie i tak się wydarzy. Ale lepiej skończyć z tymi powiedzeniami, bo mogą być niewygodne. Kiedyś jeden policjant powiedział mi, że pewien biedak powiesił się na gałęzi nad rzeką i zaraz potem gałąź pękła, ciało nieszczęśnika wpadko do wody, a on się utopił. Zatem zadał kłam powyższemu stwierdzeniu.
Wszyscy doświadczyliśmy niefortunnych zdarzeń na fermie, dziwnych i świadczących o naszym nieprzygotowaniu do naszej pracy (blamażu). Czasem porażki można było przekuć w sukces, a czasem nic nie dało się z nimi zrobić. Ważne, ile osób to widziało lub się o nich dowiedziało? Jeśli nikt, to nie było żadnego problemu, a jeśli wielu i nie można na nikogo zrzucić odpowiedzialności, to wtedy: „Houston, mamy problem”.
Martwa świnia, czyli nie igraj z ferajną
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Ty chcesz dobrze, a wyszło źle.
Pewnego dnia na amerykańskiej fermie męczyłem się z martwą lochą. Po pierwsze nie zauważyłem jej na czas, bo jej ciało ułożone było tak, jakby spała. Wykryłem ją dopiero aż dwa dni później. Ze względu na rozmiary i barwę skóry nie dało się jej dłużej ignorować. Teraz każdy ślepy by ją zobaczył. Powiedziałem moim czarnoskórym kamratom, że mam zdechłą świnię i trzeba ją wyciągnąć z kojca pojedynczego na zewnątrz budynku. Takie czynności wykonuje się na koniec dnia, ale już od rana pytali się nieustannie jak jest duża? Odpowiadałem dyplomatycznie, że trochę większa niż normalnie, ale cool, damy sobie radę. Nie chciałem chłopów od razu załamywać. Wreszcie na koniec dnia poszli ze mną ją wyciągać, ale pech chciał, że zepsuło się urządzenie do wyciągania martwych świń. Trzeba było zrobić to ręcznie i ciągnąć za pomocą własnych mięśni. Drogę polewaliśmy wodą, żeby zmniejszyć tarcie wielkiego ciała o podłoże, ale było tak napuchnięte i wielkie, ciężkie jak tona kamieni, że niewiele to pomagało. Sztywne już ciało zahaczało się o wszystko, co było w jego zasięgu. Mordęga była nieprzeciętna. Czterech chłopów pracowało przy tym przez godzinę. Spocili się, stękali jak parowozy, gnaty ich bolały, a jednemu coś w krzyżu strzeliło. Pomstowali więc tak, że zrobiło się niemiło, a do mnie mówili ze złością, że ta biedna świnia zdechła już dawno i następnym razem sam będę ją sobie wyciągał.
Na koniec dnia poszli zadowoleni i umordowani pod prysznic i relaksowali się w cieplutkiej wodzie. Wszedłem wtedy do łazienki i specjalnie krzyczałem do nich, że mam kolejną zdechłą świnię! Na reakcję długo nie czekałem. Odchyliła się kurtyna i wielki Derrik syknął „Damn it Pete! Shut up. No way… no more deaths” (Cholera, zamknij się, żadnych zdechłych świń). Potem ja wszedłem pod prysznic i zacząłem nucić sobie piosenkę z filmu: „Jak rozpętałem II wojnę światową” o Franku Dolasie. Za chwilę moje audytorium zakrzyczało do mnie: „What the hell are you singing? Song about dead sow? (co do diabła śpiewasz? Piosenkę o zdechłej świni?) Później, jako wciąż nowicjusz, zlokalizowałem lochę w pojedynce ze złamaną kończyną i według procedury, żeby dłużej nie cierpiała, dokonałem eutanazji sam… ale w klatce. Z radości powiedziałem o tym moim druhom, że rozwiązałem za nich problem, ale oni – niewdzięcznicy – wściekli się na mnie, że przed ubojem sanitarnym nie wyciągnąłem jej z pojedynki. Jak teraz znów będziemy ją wyciągać, bo na pewno zaklinuje się wśród płaskowników i prętów kojca? Dopiero przestały ich boleć krzyże i mięśnie po tamtej heroicznej pracy, a tu znów ten Polak z nimi pogrywa. Don’t mess with fellas! (Nie zadzieraj z facetami!).
Czasem kreatywność nie popłaca
Tyle binów do sprawdzenia
Innego, ale bardzo mroźnego dnia w Karolinie Północnej (był akurat silny przymrozek) poszedłem na zewnątrz sprawdzać biny, czyli zbiorniki z paszą w celu sporządzenia zamówienia na nową dostawę. Żeby odczytać poziom paszy w binie trzeba po drabince wspinać się na jego górę na wysokość kilkunastu metrów i otworzyć wieko, żeby zajrzeć do środka. A binów było 14, co oznaczało dużo wchodzenia. Właśnie schodziłem z trzeciego bina i tak się zamyśliłem, że po zejściu zapomniałem, ile było w nim paszy? I znów mam włazić na szczyt? Don’t make me climb again! Nagle wymyśliłem, że nie będę wspinał się ponownie tylko zastosuję moją własną technologię. Rzucę w ścianę bina taką metalową kulą, którą używa się do jego przepychania. Gdy zrzuca się ją z góry, leci i rozwala zbryloną paszę na dole zbiornika. Jest więc dość ciężka, waży około 3-4 kilogramy. Wziąłem taką kulę i jak kulomiot walnąłem nią w ścianę bina, a po odgłosie blachy – od uderzenia pociskiem – usiłowałem stwierdzić, czy bin jest w danym miejscu pusty czy pełny? Rzucałem więc kulą na różną wysokość, żeby ustalić właściwy poziom paszy. Pomysł może i był nowatorski, ale przy kolejnym rzucie kula odbiła się od silosu tak niefortunnie, że poleciała w inną stronę niż chciałem i jak meteor wynurzyła się z niebiosów i spadła na plastikową rurę – paszociąg, który doprowadza paszę z tego zbiornika do chlewni. Paszociąg był akurat włączony, a w nim wielka „żmijka” dużymi haustami zagarniała paszę i popychała ją do przodu. Aż tu nagle uderzyła kula i cała rura w ułamku sekundy pękła na drobne kawałki. Pasza zaczęła wysypywać się na ziemię, jak krew wylewa się z przeciętej tętnicy. Plastik był tak naprężony z zimna, że delikatne uderzenie mogło go zniszczyć, a co dopiero taka kula. Gdy rura poszła w drzazgi, żmijka wyleciała na zewnątrz, wszystko zaczęło trzeszczeć, a pasza leciała wciąż na glebę. Co teraz zrobić? Może udam, że tego nie widziałem? Nie, niemożliwe – pomyślą. Więc co? Wymyśliłem, że porażkę trzeba obrócić w sukces i zacząłem działać. Wyłączyłem paszociągi, a kolegom w chlewni opowiedziałem, że jak sprawdzałem biny, to wykryłem pękniętą rurę, która niechybnie pękła z tego cholernego zimna. „Tak Pete, is cold very cold” – pokiwali głowami zgadzając się ze mną. Następnie wyjaśniłem, że jak włączyli paszociąg, to żmijka w środku zahaczyła się o krawędź spękanego plastiku od wewnątrz i rozszarpała go na strzępy wywołując „feed spill”, czyli wysyp paszy. Na szczęście uratowałem ich, bo za chwilę kilka ton paszy wyleciałoby z bina na ziemię i sprzątalibyśmy ją cały dzień! W ruch poszłyby worki i łopaty, a komu to było potrzebne? Ale się chłopy cieszyły, dziękowali mi jeden przez drugiego, że wspaniale, że to zauważyłem i w porę zadziałałem. Grunt to dobry bajer.
Bieg z przeszkodami
Załadunek może być problemem
Kolejne ciekawe wydarzenie na fermie miało miejsce podczas ładowania świń na cull truck, czyli na dwupokładowego tira, który zabierał wybrakowane z różnych powodów zwierzęta. Właśnie byliśmy w trakcie załadunku na samochód 100 wielkich loch i każdy z nas mógł prowadzić tylko po 10 sztuk przed sobą i poganiać je herding boardem (dużą czerwoną plastikową zastawą) służącym do zawrócenia cofających się zwierząt. Czasem chronił też przed ugryzieniem lub uderzeniem świńskim łbem. No i gdy załadunek zbliżał się ku końcowi, jedna ogromna locha postanowiła, że nie pójdzie tam, gdzie chcemy i po prostu zawróciła. Jednak czekali już na nią moi czarnoskórzy kowboje (tak, pierwsi cow boys byli ciemnoskórzy, choć pochodzili z Ameryki Południowej, ale byli też nimi czarnoskórzy, którzy uzyskali wolność w Ameryce) ze swoimi boardami i nonszalancko zastawili jej drogę. Locha w ogóle się tym nie przejęła, wzięła rozpęd i jak byk uderzyła mordą w sam środek ich wielkiego boarda, podbiła go do góry, po czym wpadła w gromadę zaskoczonych chłopów rozrzucając ich na boki. Wyglądało to tak jakby wróg sforsował linię obronną rzymskich legionów i wdarł się za ich tarcze obronne. Zwierzę ryjem podrzucało wszystkich do góry, tak że chłopaki uczyły się fruwać. Gorzej było, gdy miękkim tyłkiem spadali na podłoże i wrzeszczeli jak dzieci. Sytuacja przypominała trochę hiszpańskie święto, podczas którego na ulice miasta wypuszcza się byki, a one galopują wśród tłumu ludzi, tyle że rolę byka grała świnia. Szarżowała rozszalała, kąsała i waliła z główki w kolana przeciwników. Tak więc nasza misterna zapora pękła jak bańka mydlana, a spieniona locha potruchtała z powrotem. Zatrzymała się dopiero na zamkniętych drzwiach, bo tej materii już nie przebije. Następnie kilka razy zaganialiśmy ją w kierunku tira, ale sytuacja powtarzała się i świnia rozwalała wszelkie blokady i przygotowane przez nas zasieki, a nawet zaczęła przez nie skakać jak koń na Wielkiej Pardubickiej. Jeżeli 500 funtów żywej wagi (1 funt to ok. 0,5 kg) zaczyna fruwać w okolicach klatki piersiowej, to trzeba się chować. Po jakimś czasie na placu boju, czyli na długim korytarzu przepędowym pozostała tylko locha czekająca na kolejnych śmiałków, a my pochowaliśmy się po kątach i nawoływaliśmy się wzajemnie.
– Erwin, idź ty… spróbuj, dalej!
– Nie, ja nie idę! Ja będę miał wylew! (Był znanym hipochondrykiem). Eugene niech spróbuje.
Na końcu krzyczą do mnie:
– Pete, idź ty! Ty nie masz rodziny!
– Ale przecież mam, tylko w Polsce.
– To się nie liczy. Tutaj nie masz rodziny, więc idź. Show us.
„Ja ci kurna dam szoł” – pomyślałem. W końcu poszedł Misiek (Derrik) i wielką łapą klepnął świnię w zad. Ta bardzo zdziwiła się tym faktem, i ruszyła galopem do przodu, po czym chciała zawrócić, żeby zaatakować śmiałka, ale podczas tego manewru coś jej się pokiełbasiło z kierunkami i wpadła prosto na wąską rampę załadunkową. Stamtąd nie ma już odwrotu, świnia nie mogła się odwrócić. Próbowała jeszcze cofać się, ale Afroamerykanie, jak kula wystrzelona z karabinu, błyskawicznie wystrzelili ze swoich okopów i hurmem rzucili się w kierunku rampy. Z dzikim okrzykiem dopadli biedulkę i zablokowali jej wyjście. Wreszcie sprawa była załatwiona. Tak oto czynność, która zwykle zajmuje pięćdziesiąt minut (załadunek 100 sztuk) trwała ponad 2 godziny. Ale honor fermy został uratowany, bo świnia została załadowana cała i zdrowa. Derrik mówił do wszystkich: „call me master”, a wszyscy poklepywali go i chwalili jego zuchwałość. Było źle, ale jednak sukces!
Mistrz kolczykownicy w akcji
Kolczykowanie loch to nie jest prosta sprawa
Innym razem kolczykowałem loszki. W trakcie procesu zaciskania kolczyka, złamało się jedno metalowe ramię kolczykownicy, choć nie miało prawa. Nie wiem czemu, ale pękło i w ogóle odpadło. Poszedłem do mojego HOD (head operation departament, czyli mojego bossa Eugena) i powiedziałem co się wydarzyło. Ten bardzo zdziwił się tym, że mogłem złamać taką solidną i nową kolczykownicę. Jak to zrobiłem? Dostałem następną i wróciłem do pracy. Po kilku chwilach znów nadeszła katastrofa. Gdy zaciskałem kolczykownicę na uchu loszki, ta szarpnęła mocno głową i wyrwała mi narzędzie z ręki. Kolczykownica piękną parabolą pofrunęła w górę, po czym spadła na ziemię i trafiła prosto w szparę między rusztami w podłodze i zniknęła pod spodem w czeluściach gnojowicy. Przepadła na zawsze, bo kto i jak ją znajdzie? Te szczeliny są bardzo wąskie, kolczykownica nie miała prawa tam się zmieścić, ale trafiłem na jakąś szerszą i się zmieściła. Kolczykownica musiała upaść idealnie pionowo, żeby trafić w tę szczelinę i wpaść do środka. Inaczej odbiłaby się od podłoża. Taka pozycja upadku według rachunku prawdopodobieństwa jest rzadka, ale się przytrafiła właśnie teraz. Znów poszedłem do HOD i powiedziałem, że nie mam kolejnej kolczykownicy. Przyjrzał mi się spode łba i odsunął mnie w ogóle od tej roboty. Przez następny tydzień wszyscy mieli zabronione dawać mi jakąkolwiek kolczykownicę do ręki, bo na fermie została już ostatnia i nie chcieli jej stracić. Jakoś mój szef o wyglądzie Morgana Freemana nie wierzył w moje wywody o tym, że nikłe prawdopodobieństwo nie oznacza jeszcze, że coś się nie wydarzy. Proste. Nie chcieli mi też uwierzyć w to, że byłem mistrzem kolczykowania bydła w Polsce (przed wyjazdem kolczykowałem kilka tysięcy sztuk bydła w ramach wprowadzania systemu IRZ w Polsce). Czyli na jednym kontynencie byłem mistrzem, a na drugim pokraką.
Zróbmy sobie casting, czyli jak zabijaliśmy rutynę
Casting. To słowo kojarzy się z serialem telewizyjnym, filmem, pokazem mody. A ja z Afroamerykanami zrobiliśmy sobie casting na najładniejsze loszki. Nasz manager – Robert zarządził, żeby kryć tylko największe i najładniejsze z nich. Ponieważ czasem nam odpalało od tej pracy, monotonii i rutyny, postanowiłem, że zrobimy casting. Kazałem sobie przynieść krzesło i zasiadłem w jury na chlewni, a wraz ze mną Derrik, Erwin i Eugene. Jerry podprowadzał nam po pięć loszek, a my wybieraliśmy najlepsze. Grubiutkie, z kształtnym tyłkiem i ładnymi sutkami, nie kulejące i chrumkające wesoło. Każdy z nas pokazywał na palcach, ile punktów przyznaje loszce za wrażenie artystyczne, a Jerry zliczał. Loszek do oceny było 110, więc trochę nam zeszło. Przynieśliśmy sobie nawet po kaweczce i popijaliśmy ją małymi łyczkami patrząc na loszki. Te najładniejsze umieszczaliśmy w oddzielnych kojcach. Jak weszły w ruję, były automatycznie inseminowane. I tak sobie oglądaliśmy te świnki i ocenialiśmy, aż nagle zobaczyliśmy jakieś chude owłosione nóżki. Czarne nóżki. Co to do diaska za loszka?
Uuupss. To były nogi naszego managera i nie zdążyliśmy wydać oceny, bo Robert przerwał nam krzykiem:
– Guys! Co wy wyrabiacie? Siedzicie sobie i kaweczkę pijecie na środku chlewni? W kinie jesteście? Break (przerwa śniadaniowa) już dawno był!
– Robert, wybieramy dla ciebie loszki – odpowiedział Derrick i wskazał palcem na mnie: „on nam kazał tak robić”. Matko, po co zaraz mówić takie słowa?
Widziałem jak czarna skóra Roberta spąsowiała, a białe gałki oczne wyszły na zewnątrz. Ale nic nie powiedział, tak go zapowietrzyło!
Grunt to porządek
Erwin – nasz hipochondryk
Od trzech dni manager Carter pracował nad jakimiś zestawieniami i grafikami. Nie byłem wtajemniczony w to, co robił, ale ta praca miała niechybnie związek z telefonem od naszego supervisora, który kazał przygotować sobie pewne dane z farmy i Robert męczył się robiąc różne tabelki. Ostrzegał mnie nawet, żebym niczego nie ruszał i nie dotykał. Zrobił tak, bo często wyrzucałem mu jego pomięte karteluszki z ważnymi zapiskami, które rozrzucał wszędzie dookoła, tak jak reszta ekipy. Nie znosiłem bałaganu i wszystko, co walało się po stołach i półkach po prostu wyrzucałem do śmieci. Niech nauczą się porządku. Robert był na mnie zły, bo jednego dnia wyrzuciłem mu kartkę z rozliczeniami, jakie spisywał na potrzeby swojej byłej żony. Dzwoniła właśnie niedawno i tonem nieznoszącym sprzeciwu kazała mu dokonać pewnych przeliczeń, a w trakcie, gdy to robił gul mu skakał. Nie wiem o co chodziło, może miał dołożyć się do remontu jej domu? W każdym razie zrobił to i czekał na jej telefon. W międzyczasie wyszedł na budynki, a kartki jak zwykle porozrzucał w nieładzie. Wylądowały w śmietniku, a pięć minut później zadzwoniła.
– Peter! – wrzasnął Robert po zakończonej rozmowie. Następnym razem przyślę tę pyskatą babę wprost do ciebie! Może ty udzielisz jej stosownych wyjaśnień? Jak ci się to podoba?
Ale wróćmy do zestawień dla naszego szefa. Gdy wreszcie nadszedł dzień wizyty na farmie, Robert nakazał mycie pryszniców, podłogi w szatni i w biurze, ale tak po polsku, czyli naprawdę wszystko miało być czyste, żeby supervisor poczuł się milutko od razu po wejściu.
Po umyciu podłóg, gdy była jeszcze mokra, Men In Black (Faceci w czerni) przeganiali loszki reprodukcyjne z budynku, gdzie przechodzą adaptację do budynku rozrodu. Budynek loszek był pierwszy licząc od biura. W przeganianiu brali udział wszyscy moi chłopcy: Derrik, Eugene, Jerry i nawet Erwin, który miał to robić bardzo pomału. Każdy odliczał po 10 loszek i przeganiał je przy użyciu boarda do kojca na rozrodzie. Wcześniej musieli je wygonić z dotychczasowych kojców, co wcale nie było łatwe. Ja byłem akurat na rozrodzie i przyjmowałem loszki do ich nowych kojców i zamykałem drzwiczki. Każdy z chłopaków zrobił po dwa kursy i wszystko szło w miarę sprawnie. W końcowej partii jako ostatni szedł Erwin. Gdy Eugene, Jerry i Derrik dawno już dotarli i wpędzili swoje loszki, jego nie było i nie było.
– Chyba miał heart attack – powiedzieli chłopcy, czyli że z pewnością miał atak serca. I uśmiali się od ucha do ucha, bo Erwin był hipochondrykiem i codziennie jego zdaniem przechodził zawał lub udar.
Poszedłem sprawdzić co tam się dzieje i zobaczyłem Sodomę i Gomorę! Erwin wypuścił wszystkie loszki i chyba się przy tym bardzo zasapał i ciśnienie poszło mu w górę. Ukucnął więc i oparł się plecami o pręty klatek. Wybałuszył oczy i rozdziawionymi ustami łapał powietrze jak ryba wyjęta z wody. Właśnie czekał aż nadejdzie koniec, kolejny wylew albo zawał serca. Loszki robiły, co chciały, wybiegły z budynku na korytarz, a tam ktoś przestawił bramki, którymi steruje się ruchem na fermie. To Sheryll szła z chlewni do biura napić się wody, zamknęła za sobą bramkę, a tym samym drogę do pozostałych chlewni i otworzyła na oścież drzwi do biura. Loszki nie namyślały się długo, obwąchały teren i wparowały do biura, bo innej drogi i tak nie miały. Mogły jedynie wrócić do dogorywającego Erwina, ale nie chciały. Młode loszki biegały sobie po biurze, ślizgając się na jeszcze mokrej podłodze i przewracały się. Kurcze, cztery nogi mają, a takie niestabilne. Poprzewracały krzesła, przestawiły stół i wpierniczały wszystko, co zdołały wziąć do mordy. Świnia niczemu nie przepuści, wszystko musi przeżuć w przepastnej paszczy. Sheryll darła się na nie, ale świnki właśnie mieliły w mordzie mopa do podłogi, miotełkę, ręczniki, jakieś nylonowe rękawiczki i… o zgrozo! Grafiki Cartera, które musiał zostawić gdzieś nisko w ich zasięgu. Poza tym jadły liczne druki leżące na półkach w stojącej szafce w rogu pomieszczenia, chrumkając i śliniąc się z ogromnego zadowolenia. Na to wszystko wyszedł Carter z toalety, bo pewnie palił tam papierosa (w biurze był zakaz). Nie mógł nie zauważyć tego kwiku i jazgotu, popatrzył na powstałe pobojowisko i zszarzał mimo czarnej skóry na twarzy. Wskazał na mnie palcem i szukał odpowiednich słów.
– eee… – usiłowałem coś wydukać.
– Peter, you drive me crazy!!! – doprowadzasz mnie do szału, a raczej do rozpaczy – krzyknął wreszcie.
Ciekawe czy Robert miał kopie? Ale gdyby nie miał, to udało mi się wyrwać kawałek kartki z ryja świni. Może uda się coś odtworzyć? Jednak Robert spiorunował mnie wzrokiem i zatrzasnął się w swoim kantorku.
Z drugiej strony mógłbym na takich świniach zrobić niezły biznes. Kupiłbym sobie 20 takich świniaków i zrobił firmę utylizującą dokumenty. Świnie jako niszczarki dokumentów. Już sobie wyobrażam jak w mgnieniu oka unicestwiają PIT-y, dokumenty bankowe, akta sądowe, stare rachunki, wszystko! Mogłyby też trupy utylizować, ale niestety pozostaną kości. Morderstwa doskonałego nie będzie.
Mariola Pabiańczyk, Czesław Klocek Uniwersytet Rolniczy w Krakowie
Rola światła w chowie świń
Mechanizm postrzegania rzeczywistości u świń jest bardzo podobny do percepcji świata przez ludzi. Otoczenie zapewnia dużą ilość informacji, które muszą być filtrowane oraz w odpowiedni sposób interpretowane, aby organizm mógł sprawnie funkcjonować. Interakcja między organizmem a otaczającym go środowiskiem zależy od stopnia rozwoju i zdolności zmysłów, które wpływają na procesy poznawcze.
Odbieranie bodźców zewnętrznych umożliwiają narządy zmysłów, zbudowane z wyspecjalizowanych komórek receptorowych, reagujących na konkretne bodźce ze środowiska zewnętrznego. Sygnał wysyłany z receptorów, w postaci impulsów nerwowych, trafia do odpowiednich ośrodków mózgowych, gdzie jest następnie przetwarzany. Jednakże nie wszystkie zmysły są u świń równie dobrze rozwinięte. Węch, dotyk (w tym odczuwanie bólu), smak oraz słuch należą do tych najbardziej czułych. Uważa się, że wzrok u świń nie jest zmysłem wiodącym.
Badania opisują słabą ostrość widzenia tych zwierząt, mimo tego że oko świni wykazuje wiele podobieństw w budowie do ludzkiego oka. Świnie widzą świat w kolorze, krótkodystansowo. Widzenie jest obuoczne, panoramiczne o szerokim kącie (310–330°). Umieszczenie oczu po bokach głowy sprawia, iż nie widzą one dobrze tego, co dzieje się przed nimi. Świnie, ze względu na słaby wzrok, w ocenie środowiska nie bazują wyłącznie na bodźcach wzrokowych. Wzrok jest zatem jedynie dopełnieniem zmysłów węchu oraz dotyku, które są najbardziej istotne w trakcie poszukiwania i przyjmowania pożywienia. Uważa się, że oko świni ma ograniczoną zdolność akomodacji (wyostrzania obrazu). Świnie słabo rozróżniają pojedyncze kolory. Wprawdzie zakres widzenia barw przez świnie jest ciągle tematem badań, jednak obecność pręcików i czopków wskazuje na możliwość rozróżniania barw. Wielu badaczy uważa, że budowa anatomiczna oka świń umożliwia im rozróżnianie długości fal dla barwy niebieskiej i zielonej. W eksperymencie Deligeorgisa i in. (2005) prosięta pobierały najmniej wody z poideł zielonych. Znacznie większym zainteresowaniem cieszyły się poidła czerwone i niebieskie. Wyniki badań Poznańskiego i in. (2004) wskazują, iż prosięta przejawiały największe zainteresowanie przedmiotami o barwie zielonej i niebieskiej, jednak w późniejszym okresie chowu preferowały barwę żółtą. Natomiast doświadczenie przeprowadzone przez Klocka i in. (2016) wykazało, że świnie najchętniej pobierały paszę z automatów niebieskich, w dalszej kolejności z czerwonych, natomiast najmniej chętnie podchodziły do żółtych. We wcześniejszych badaniach tego autora (2010), stwierdzono zróżnicowanie preferencji barwnych w zależności od płci. Osobniki płci żeńskiej najwięcej czasu spędzały przy piłce czerwonej, natomiast samce – przy niebieskiej.
Również amerykańskie doniesienia świadczą o tym, że świnie, jeśli mają możliwość wyboru, unikają jasnych obiektów (białe, żółte). Natężenie światła ma istotny wpływ na rozróżnianie kolorów i kształtów. Obniżenie poziomu natężenia światła poniżej 12 luksów skutkuje u świń pogorszeniem rozróżniania kolorów, ale nie wpływa znacząco na zdolność rozróżniania kształtów.
Badacze realizujący program Pig Vision, wykorzystując najnowsze techniki, skonstruowali aparaturę, która pozwoliła na stworzenie modelu sposobu widzenia przez świnie. Specjalna mikroelektroda dokonywała odbioru i pomiaru impulsu nerwowego przebiegającego między siatkówką a mózgiem. Następnie impuls był wzmacniany i obrabiany specjalnym programem komputerowym. Rezultaty tych badań były zadziwiające. Okazało się, że świnia ma możliwość odróżniania barw, jednak jej zdolność do widzenia kontrastowego jest znacznie słabsza niż u ludzi. To wpływa także w znacznym stopniu na wrażliwość odbioru danej barwy. Tam, gdzie my dostrzegamy ostrą granicę między dwoma kontrastowymi polami barwnymi, świnia widzi całe spektrum barw znajdujące się pomiędzy jednym a drugim polem. Świnie prawdopodobnie widzą przedmioty zaledwie jako płaskie płaszczyzny o pojedynczych kolorach. Dopóki dwa barwne pola nie tworzą wyraźnego odgraniczenia, świnia nie dostrzega różnicy. Niestety łagodne przechodzenie barw w tęczy czyni ją niewidoczną dla oka świni.
Fakt, że świnia bardziej zwraca uwagę na obszary o szerokim spektrum barw może zostać wykorzystany w codziennej pracy przy obsłudze trzody chlewnej. Ubrania robocze obsługi i wyposażenie chlewni mogą zostać tak opracowane i przygotowane, żeby łatwiej można było uniknąć stresu u świń. Paleta barw nogawek kombinezonu pracownika powinna kierować uwagę zwierzęcia do jego stóp. Dodatkowy kontrast barwny pomiędzy butami i tłem podłogi może zwracać uwagę zwierząt. Uwaga świni będzie wówczas skierowana w stronę niższej części jej pola widzenia, co zmniejszy jej niepokój. Świnie łatwo płoszą się, gdy „duży obiekt” zbliża się w ich stronę. Specjalne, oparte na zasadzie kontrastu barw, ubrania robocze powinny odwracać uwagę zwierząt od postrzeganej fizycznej wielkości osób z obsługi i czynić ją mniej stresującą. Zaobserwowano również, że świnie poruszają się w kierunku jasno oświetlonych obszarów, jednocześnie przeciwstawiając się podążaniu w zaciemnione obszary. Ta istotna informacja może być pomocna np. w czasie załadunku zwierząt na ciężarówkę. Światło nie powinno być umieszczone tuż przed świniami, ponieważ może je to oślepiać, lecz w samochodzie transportującym, co znacznie ułatwi załadunek zwierząt. Natomiast zawieszenie lamp nad karmnikami będzie zachęcać świnie do pobrania paszy, co przełoży się na większe przyrosty.
Wyniki dotychczasowych doświadczeń przyczyniły się do poszerzenia wiedzy na temat stosunkowo słabo rozwiniętego zmysłu wzroku, dzięki temu wiadomo, że świnie podczas oceny środowiska nie polegają wyłącznie na bodźcach wzrokowych. Używają tego zmysłu, aby zebrać informacje na temat tego, co znajduje się bezpośrednio przed nimi.
Wydawałoby się zatem, że zmysł wzroku u tych zwierząt nie odgrywa zbyt istotnej roli, jednak nie należy zapominać, że światło jest czynnikiem niezbędnym do prawidłowego przebiegu wielu procesów życiowych świni. Reakcja zwierząt na zmiany długości dnia świetlnego jest różna w zależności od gatunku. U dzików światło słoneczne jest głównym bodźcem stymulującym sezonowo przebiegające procesy rozrodu. Również u świni domowej można zauważyć odziaływanie światła, ale w znacznie słabszej formie. Istotne znaczenie dla oddziaływania ma nie tylko długość fal określająca biorytm, ale również intensywność mająca znaczenie dla przebiegu procesów wegetatywnych. To pod wpływem promieniowania słonecznego w skórze zwierząt syntetyzowana jest witamina D3, odpowiedzialna m.in. za prawidłową gospodarkę wapniowo–fosforową czy właściwą mineralizację kości.
Prosięta rodzą się z niskim poziomem witaminy D, a mleko loch zawiera tylko niewielkie jej ilości. W projekcie kierowanym przez National Food Institute, Technical University of Denmark naukowcy prowadzą prace nad lampą LED z niewidocznym dla ludzi promieniowaniem UV, które może powodować wytwarzanie witaminy D u prosiąt. Lampy te mają mieć na celu poprawę zdrowia prosiąt i zmniejszenie śmiertelności. Wcześniejsze badania wykazały, że światło ultrafioletowe może zwiększyć poziom witaminy D u prosiąt. Jednak dostępne na rynku lampy UV przeznaczone do terrariów nie mogą być wykorzystywane w produkcji trzody chlewnej, ponieważ zużywają zbyt dużo energii i nie są wystarczająco skuteczne w zwiększaniu poziomu witaminy D. Jednak rozwój technologii LED przedłużył żywotność lamp i zmniejszył zużycie energii. Opracowany prototyp zostanie przetestowany w chlewniach dla prosiąt. Oczekuje się, że lampa zapewni korzyści ekonomiczne dzięki oszczędności energii, ale także poprawi zdrowotność, witalność, a w następstwie przeżywalność.
Należy również pamiętać, że światło ułatwia rozpoznanie i eksplorację środowiska bytowania, poszukiwanie pożywienia, a także identyfikację innych osobników.
Szczególną uwagę powinno się zwrócić na zależność płodności od długości dnia świetlnego oraz od intensywności oświetlenia. Promieniowanie świetlne stymuluje procesy rozrodcze (przyspiesza dojrzewanie płciowe, sprzyja wcześniejszemu wystąpieniu i silniejszemu manifestowaniu objawów rujowych po odsadzeniu prosiąt, sprzyja również zwiększeniu liczby owulowanych komórek jajowych i zmniejszeniu śmiertelności zarodków w okresie przedimplantacyjnym, a także zwiększa witalność i rozwój prosiąt). Tak więc dla świń, szczególnie użytkowanych rozpłodowo, ważny jest dostęp do światła.
Wydłużenie dnia świetlnego z 14 do 16 godzin o intensywności 200 do 250 luksów powoduje polepszenie rezultatów użytkowości rozpłodowej loch. Utrzymanie tego reżimu świetlnego w czasie okołorujowym i w pierwszych 20 dniach ciąży powoduje zwiększenie liczby żywo urodzonych prosiąt w miocie o około 0,5 do 1,5 sztuki. Sugerowałoby to wpływ światła na śmiertelność wczesnozarodkową prosiąt.
Stała długość dnia świetlnego sprzyja utrzymaniu ciąży. Idealnie długość dnia świetlnego (oświetlenia) powinna wynosić 12–16 godzin na dobę. Na intensywność światła odczuwaną przez lochę może mieć wpływ wiele niedoskonałości środowiska, na przykład słabe oświetlenie, a także pogarszające intensywność światła odchody pozostawiane przez muchy oraz kurz na lampach i szybach okien, stopniowo zmniejszające ilość dostępnego światła. Wysokie ściany i pełne przegrody otaczające zwierzęta lub wysokie automatyczne karmniki ustawione przed lochami także zacieniają i zmniejszają ilość dostępnego dla zwierząt światła. Prostą wskazówką jest upewnienie się, że można przeczytać gazetę w najciemniejszych częściach budynku na poziomie oczu lochy. Jeśli nie jest to możliwe, mogą pojawić się problemy z rozrodem i odchowem prosiąt. Malowanie stropów i ścian w kolorze białym w celu zwiększenia odbicia światła jest jednym ze sposobów poprawy tego aspektu środowiska chowu. Dotychczas wielokrotnie zanotowano zwiększenie liczby urodzonych żywo prosiąt po zastosowaniu takich prostych zabiegów. Podczas laktacji natomiast 16–godzinny dzień świetlny zwiększa masę odsadzeniową prosiąt, ponieważ stwierdzono, iż wówczas wzrasta wydajność mleczna loch. Zaleca się zatem w czasie laktacji utrzymywać oświetlenie przez 15–16 godzin na poziomie 360 lux.
Zmiana długości dnia świetlnego nie pozostaje obojętna również dla knurów, wpływa bowiem na jakość i ilość produkowanego nasienia. Poprzez odpowiednie sterowanie oświetleniem w chlewni można ograniczyć oddziaływanie długości pory roku na ilość i jakość produkowanego ejakulatu. Przyjmuje się, że optymalna długość dnia świetlnego w pomieszczeniach dla knurów, aby uzyskać nasienie wysokiej jakości, wynosi 10 do 12 godzin o natężeniu światła 300 luksów.
Zapewnienie wystarczającej ilości światła jest związane również z kwestią dobrostanu świń. Stąd pojawienie się regulacji prawnych w tym zakresie. Dyrektywa ustanawiająca minimalne warunki utrzymania świń, stanowi, że minimalna długość dnia świetlnego w chlewni powinna wynosić 8 godzin, a natężenie światła nie może być mniejsze niż 40 luksów. Niedostatecznie doświetlenie warchlakarni czy tuczarni będzie powodowało zmniejszenie pobrania paszy, co przekłada się na obniżenie przyrostów masy ciała. Należy jednak pamiętać, że nie tylko niedobór światła będzie miał negatywny wpływ na zwierzęta. Jego nadmiar będzie prowadzić do nadmiernego pobudzenia świń. Jest to szczególnie istotne w sektorze tuczu. Nadmierna intensywność światła operującego uporczywie będzie prowadzić do zwiększenia ilości zachowań agresywnych i nietypowych (w tym bardzo niebezpiecznego obgryzania ogonów i uszu). Jeśli budynek jest ustawiony w ten sposób, że szczególnie latem intensywność światła jest zbyt duża, prostym zabiegiem rozwiązującym problem kanibalizmu może być zamalowanie części okien na biało, ale w ten sposób, aby w okresie jesienno-zimowym możliwe było przywrócenie odpowiedniej intensywności oświetlenia naturalnego.
Oświetlenie budynków może być zatem naturalne, jak i sztuczne. Należy jednak pamiętać, że w okresach dnia krótkiego konieczne jest stosowanie dodatkowego oświetlenia. Ujednolici to wyniki reprodukcyjne i nie będzie prowadziło do gwałtowanych zmian w osiąganych zyskach. Istotne jest zachowanie odpowiedniej proporcji powierzchni okien do powierzchni podłogi, co pozwoli w pełni wykorzystać naturalne światło (sektor krycia, porodówki, odchowalnia 1:15, warchlakarnia 1:18, tuczarnia 1:25).
Oszacowano, że koszty oświetlenia budynków stanowią jakieś 16–17% całej pobranej energii. Istotna jest zatem równowaga między kosztami, a poziomem oświetlenia, stąd dostępność na rynku coraz to nowszych technologii. Gdy zestawiono dane dotyczące rocznych kosztów generowanych przez oświetlenie, okazało się, że tradycyjne żarówki generują najwyższe koszty, w przypadku zastosowania żarówek LED koszty spadają do 12%. Jednakże koszt wymiany zwraca się dopiero po 7000 godzinach eksploatacji. Istotna jest tu nie tylko cena jednostkowa „żarówek” LED, ale także ich długowieczność.
Specyficzny mikroklimat panujący w chlewni wpływa nie tylko na zwierzęta czy obsługę, ale również na elementy wyposażenia chlewni, w tym także na oświetlenie. Kurz, amoniak czy parująca woda powodują z czasem korozję systemu oświetlenia.
Firmy zajmujące się produkcją oświetlenia LED wraz z naukowcami nieustannie tworzą nowe technologie, aby nie tylko zmniejszyć zużycie energii, czy przedłużyć żywotność lamp, ale także zwiększyć poziom dobrostanu zwierząt. Naukowcy dobierają widzialne spektrum światła lampy w oparciu o zgromadzoną wiedzę. Zaawansowane oświetlenie LED pozwala na przyciemnienie lampy i przejście do barwy czerwonej, którą świnie postrzegają, jako ciemność. Taka technologia pozwala symulować wschody i zachody słońca, co zmniejsza stres spowodowany nagłymi zmianami światła. Pozwala również pracownikom na ewentualną kontrolę chlewni bez zakłócania spokoju zwierząt. Zmiana z oświetlenia żarowego na oświetlenie LED może zaoszczędzić od 85 do 95% kosztów ponoszonych na oświetlenie, przejście z lamp fluorescencyjnych od 60 do 70%.
Obecnie coraz częściej podkreśla się, że odpowiedni poziom i jakość oświetlenia w pomieszczeniach dla świń wpływają korzystnie nie tylko na prawidłowe funkcjonowanie organizmu, ale również na sposób zachowania się zwierząt, poziom dobrostanu, a w efekcie na uzyskiwane efekty produkcyjne.
Antoni pyta: Co powinniśmy zrobić, aby warunki przebywania loch i prosiąt w kojcu porodowym były dla nich bardziej odpowiednie?
Od wielu lat trwa dyskusja wśród specjalistów i producentów prosiąt nad tym, czy utrzymywanie loch z prosiętami w tradycyjnych kojcach porodowych wyposażonych w jarzmo jest dla nich bardziej odpowiednie niż utrzymywanie loch w kojcach pozwalających im na swobodne przemieszczanie się w obrębie kojca. Głównym przedmiotem tych dyskusji jest chęć zaspokojenia różnych podstawowych życiowych potrzeb zarówno lochy, jak i prosiąt, także pod względem dobrostanu rozumianego przez ludzi i wymaganego przez przepisy. Ważnym elementem tych dyskusji są też wymagania personelu obsługującego karmiącą lochę i prosięta.
Wszelkie zaniedbania pod tym względem mogą powodować nie tylko pogorszenie wyników produkcji, ale także obniżać warunki dobrostanu zwierząt i utrudniać codzienną dbałość o lochę i prosięta. Powstaje zatem pytanie: jak powinien być skonstruowany kojec porodowy i w co wyposażony, aby spełniał powyższe wymagania w możliwie największym stopniu?
Wydaje się, po przeanalizowaniu wielu parametrów, że najważniejszym jest zapewnienie lochom i prosiętom takiej powierzchni w kojcu porodowym, aby mogły one w jak najbardziej idealny sposób przemieszczać się i zaspokajać swoje podstawowe potrzeby życiowe, czyli wyjadać paszę i pić wodę (lochy) lub pobierać mleko, ewentualnie wyjadać dodatkową paszę i pić wodę, a także odpoczywać w przyjaznym środowisku (prosięta).
Podstawowym bowiem warunkiem ze względu na wymagania dobrostanu jest możliwość przebywania lochy i prosiąt w takim miejscu kojca, gdzie warunki środowiskowe (temperatura, wilgotność) są dla lochy i prosiąt optymalne, chociaż całkowicie różne. Zapobiegnie to m.in. niepożądanym przypadkom przygniecenia prosiąt poszukujących ciepła w pobliżu ciała lochy czy negatywnym skutkom stresu cieplnego wywieranego na lochę, szczególnie w okresie upałów.
Spróbujmy zatem przyjrzeć się bliżej problemom wynikającym z przebywania loch i prosiąt w kojcach porodowych wyposażonych w jarzmo ograniczające możliwości przemieszczania się lochy. Ograniczenie swobody w przemieszczaniu się lochy jest wprawdzie mniej komfortowe dla lochy, ale daleko bardziej bezpieczne dla prosiąt. Domaganie się przez ruchy obrońców praw zwierząt całkowitego uwolnienia lochy z jarzma i zapewnienie jej swobody w przemieszczaniu się w obrębie kojca porodowego, co ma świadczyć o zapewnieniu lochom większego dobrostanu, niesie za sobą czasami większe ryzyko aniżeli korzyści wynikające z takiego rozwiązania. Dla zapewnienia większego komfortu oraz bezpieczeństwa dla prosiąt i tak w kojcach z możliwością swobodnego przemieszczania się lochy stosuje się oddzielenie części przeznaczonej dla prosiąt od tej części, w której przebywa locha.
Prawodawstwo UE wymaga, aby wszystkie prosięta w miocie mogły jednocześnie wypoczywać w tym samym czasie w tej części kojca, w której podłoga jest w postaci betonowej posadzki (nie na ruszcie). Powierzchnia tej części kojca powinna być wystarczająca dla prosiąt nie tylko w pierwszym czy drugim tygodniu życia, ale także w ostatnim tygodniu przed odsadzeniem, kiedy prosięta ważą średnio 6-7 kg, a masa wszystkich 4-tygodniowych prosiąt (np. 14 szt.) w licznym miocie może wynosić łącznie nawet 100 kg! Jeśli spojrzymy na ten problem z innej strony, to do pewnego stopnia powierzchnia w kojcu przeznaczona dla prosiąt determinuje liczbę prosiąt, jaka powinna przebywać w tym kojcu. Aby ograniczyć do minimum ryzyko przygniecenia prosiąt przez lochę, powierzchnia kojca przeznaczona dla prosiąt powinna być wyraźnie oddzielona od powierzchni przeznaczonej dla lochy.
Ponieważ coraz częściej wysokoplenne lochy rodzą więcej prosiąt aniżeli posiadają sutków, w kojcu powinno być wydzielone miejsce dla usytuowania karmideł (do paszy suchej) lub poideł (do preparatów płynnych) służących dodatkowemu dokarmianiu tych prosiąt, które – z różnych względów – nie mogą skorzystać z bezpośredniego napicia się mleka matki w satysfakcjonującym stopniu, gwarantującym pełny rozwój ich organizmu.
Co więcej, karmidła (poidła) te powinny być umieszczone w takim miejscu, aby pozwalały prosiętom na swobodne i nieskrępowane wyjadanie dodatkowej paszy lub napicie się odpowiedniego preparatu płynnego. Muszą one być też łatwo dostępne dla obsługi zarówno w celu ich codziennego napełniania, jak i czyszczenia czy mycia. Tym bardziej, że czynności te trzeba wykonywać niekiedy kilka razy w ciągu dnia.
Z inicjatywy sekretarza stanu Jacka Czerniaka odbyło się dziś spotkanie dotyczące projektu nowego rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie ochrony zwierząt podczas transportu.
Uczestnicy spotkania
W spotkaniu wzięli udział przedstawiciele organizacji i związków branżowych rolników oraz związków hodowców zwierząt, które zgłosiły swoje uwagi do tego projektu w trakcie konsultacji publicznych przeprowadzonych przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi po udostępnieniu projektu rozporządzenia przez Komisję Europejską.
Omawiane tematy
W trakcie spotkania urzędnicy ministerstwa informowali o postępie prac nad projektem rozporządzenia prowadzonych na forum Grupy Roboczej ds. Zwierząt i Zagadnień Weterynaryjnych (Dobrostan Zwierząt) w Brukseli. Natomiast przedstawiciele branży przedstawili swoje najważniejsze postulaty. Branża podkreślała zagrożenia związane z ewentualnym wejściem w życie projektowanych przepisów, które w znaczący sposób mogą wpływać na opłacalność chowu i hodowli zwierząt gospodarskich.
Minister Czerniak podkreślił, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi prace nad tym rozporządzeniem traktuje priorytetowo, z uwagi na znaczenie jakie ma transport zwierząt dla produkcji zwierzęcej w Polsce.
Projekt rozporządzenia Komisji Europejskiej
Komisja Europejska 7 grudnia 2023 r. przedstawiła projekt nowego rozporządzenia dot. dobrostanu zwierząt podczas transportu. Stanowi on częściową realizację zobowiązania Komisji do przeprowadzenia przeglądu prawodawstwa Unii Europejskiej w zakresie dobrostanu zwierząt.
Najważniejsze zmiany w projekcie
Najważniejsze zmiany względem obowiązującego rozporządzenia nr 1/2005 obejmują:
ograniczony czas transportu i więcej przerw na odpoczynek;zwiększenie dostępnej przestrzeni – określono minimalną przestrzeń, jaka musi być dostępna dla transportowanego zwierzęcia, w zależności od wagi i gatunku;poprawę warunków wywozu zwierząt poza UE – wniosek zawiera szereg nowych wymogów mających zapewnić, że nowe przepisy UE będą skutecznie stosowane również w przypadku wywozu zwierząt, aż do miejsca przeznaczenia w państwie spoza UE;określenie dopuszczalnych temperatur podczas transportu – wniosek przewiduje ochronę zwierząt przed ekstremalnymi temperaturami (zarówno wysokimi, jak i niskimi). Wprowadzono specjalne przepisy dotyczące zwierząt wrażliwych, takich jak zwierzęta w ciąży, kury nioski po zakończeniu cyklu produkcyjnego i cielęta nieodsadzone od matki;maksymalne wykorzystanie narzędzi cyfrowych, w celu zmniejszenia obciążeń administracyjnych i ułatwienia egzekwowania przepisów transportowych.