Vogelsang
1200x250_baner_duchman
Wesstron
1200x250_baner_topigs
1200x250_baner_pig_at
1200x250_bner_phileo
1200x250_baner_wesstron2
1200x250_bner_lucta
1200x250_baner_miya_gold
1200x250_baner_ewrol
biopoint1200
004 AG-PROJEKT 2025-04a

Takie rzeczy to tylko na fermie, czyli jak Kmicic w „Potopie”

Ponieważ nasza rzeczywistość nie jest dzisiaj zbyt wesoła, dlatego zamiast szczegółów i liczb, które mało kto lubi, postanowiłem opisać trochę problemy z kadrą na fermie i wspomnieć ku pamięci, a także ku pokrzepieniu serc, jak śmieszne sytuacje zdarzały się na fermach.

Trzeba być jak Kmicic w „Potopie”

Mam nadzieję, że każdy z nas doskonale pamięta trylogię napisaną przez Henryka Sienkiewicza dla pokrzepienia serc naszych rodaków żyjących pod jarzmem zaborów. I podkreślę, że pod jarzmem prawdziwych zaborców, do których nie należy Unia Europejska, jak się niektórym wydaje. Przyznaję, że jest wiele problemów do ogarnięcia i niesprawiedliwości, ale ci, co strzępią sobie język na różnych forach, że Unia to, Unia tamto, że wolą Putina, nie wiedzą chyba, jak naprawdę wyglądał nasz kraj przed wejściem do Unii i jaka to była Bonanza i szarzyzna? Im się wydaje, że Polska wyglądała tak jak teraz od zawsze. Teraz jest tylu dziwnych ludzi, populistów kłapiących językiem, żeby wytłumaczyć swoją obecność na świecie, że nie dziwię się, że te zabory miały właśnie miejsce – w dużej mierze z głupoty Polaków.

Wracając więc do tematyki, pierwszą częścią zekranizowaną przez nasz rodzimy przemysł filmowy był nakręcony w latach 70. z dużym rozmachem „Potop”. Jest to całkiem niezły film, bo po pierwsze nie gra w nim Cezary Pazura ani Boguś Linda, a naszych kultowych aktorów obsadzonych w głównych rolach takich jak Gołas, Łomnicki, Olbrychski, Braunek i innych można sobie obejrzeć w wersji: „młodzi i piękni”. Nie będę opowiadać fabuły filmu, ale jest w nim taki epizod, gdy Kmicic otrzymał pod komendę grupę tureckich ordyńców, z którymi przyszło mu walczyć z armią szwedzką w walkach podjazdowych.

Szwecja wtedy nudziła się bardzo w swoim domu, nie miała co robić i najechała ziemie Rzeczypospolitej. Przy okazji Skandynawowie nakradli w Polsce mnóstwo cennych rzeczy, w tym mebli wszelakich, które do dziś można znaleźć w domach obecnych Szwedów i które skupuje mój kuzyn zajmujący się od lat branżą meblową i renowacją. Również Turcy – od samego początku – chcieli kraść i gwałcić, a nie walczyć u boku króla Polski, bo to ich nie interesowało. Kmicic szybko sprowadził ich na ziemię i zmusił do pełnej współpracy. Gdy się porozumieli, ich banda stosująca wojnę partyzancką, którą kąsali Szwedów, okazała się najlepszą formacją w armii polskiej.

I tak samo może być z Tobą i Twoją załogą. Ludzie najmowani do pracy na fermie loch są bardzo ważnym ogniwem tego biznesu i muszą w pełni go rozumieć, aby móc systematycznie wykonywać swoją codzienną pracę. Jeśli ich wysiłek będzie wsparty przez Twoje prawidłowe i rozumne zarządzanie i monitoring sytuacji, wtedy macie szansę na sukces, by być najlepszym zespołem. Tak osiąga się wysokie wyniki, dogadując się ze swoją załogą, która często ma odmienne cele niż Ty i żaden wspaniały specyfik reklamowany przez licznych producentów tego nie zastąpi.

Przy okazji dodam, że Twoi ludzie – pracownicy na fermie nie powinni być popychadłami, którzy mechanicznie i bezrozumnie wykonują swoje czynności, ponieważ Ty tłamsisz ich i narzucasz swoje zdanie. Dobry szef umie ich słuchać i spowodować, aby oni poczuli się ważni, potrzebni i doceniani. Wtedy będą prawdziwą crew.

dalsza część pod reklamą

Kmicic i jego ordyńcy – potrzebny przywódca

Po selekcji pozwól działać pracownikom

W tym obszarze kadra ma szczególnie ważne znaczenie

Nieoczekiwana zmiana miejsc

Gdy zaczynałem pracę w Karolinie Północnej, to rozpoczynałem ją na samym dole, myjąc karcherem różne brudy, prowadziłem knura na smyczy podczas wyszukiwania rui, przeganiałem maciory, a więc nie robiłem z pozoru nic ważnego. Jednak moje proste czynności były składową częścią sukcesu całej naszej fermy i mój szef – Afroamerykanin musiał umieć do mnie dotrzeć. Po pół roku pracy i zrobieniu kilku wewnętrznych certyfikatów ze znajomości procedur na fermie i zarządzania nią, to ja nagle awansowałem, co mnie również zaskoczyło i zostałem szefem kilku chłopaków na „departamencie” rozrodu.

Wszyscy byli Afroamerykanami o innej i dziwnej kulturze, sposobie bycia oraz mentalności. Wtedy naprawdę poczułem się jak Kmicic, który dostał swoich egzotycznych ordyńców. Przede wszystkim starałem się wydawać im proste i zrozumiałe polecenia, każda wspaniała idea lub procedura padnie na pysk, jeśli będzie zbyt skomplikowana i zignorowana przez załogę. W końcu to oni muszą ją wykonać i wcielić nasze pomysły w życie. Dlatego pisałem moje polecenia na tablicy, aby wszyscy zrozumieli mój dziwny angielski, nie kłóciłem się z nimi i nie wyzywałem ich. Po prostu nie zaczynałem wojny, której nie potrafiłbym wygrać. Gdyby oni zaczęli zasypywać mnie swoimi bluzgami, to ja nawet nie byłbym w stanie ich zrozumieć, a co dopiero na nie odpowiedzieć? Jeśli potraktujesz ich partnersko, to z czasem to się opłaci, bo gdy zajdzie taka potrzeba, to Twoja crew zostanie dłużej i wykona swoją pracę bez szemrania. A w razie zaistnienia problemu sama postara się pomyśleć i go rozwiązać.

Musisz jednak pamiętać, że to Ty jesteś szefem i gdy załoga sobie nie radzi, musisz umieć ukierunkować pracowników na to, co mają robić. Aby móc działać ze swoimi ludźmi na zasadzie partnerskiej, musisz odpowiednio ich sobie dobierać i szukać takich, którzy potrafią znaleźć się w sytuacji i efektywnie pracować, gdy trzeba i żartować, a nawet obijać się przez chwilę, gdy można. To wszystko w celu przełamania zabójczej codziennej rutyny.

Ale kradną skurczybyki!

Wiadomo, że największą zmorą statystycznego pracownika lub tzw. fachowca jest pijaństwo i skłonność do przywłaszczania sobie cudzego mienia. Z tym procederem w produkcji trzody chlewnej zapoznałem się dość wcześnie, bo już na praktyce produkcyjnej w PGR. Było to pewnego dnia podczas sianokosów, gdy spędzałem czas z moim kierownikiem zwanym przez nas potocznie „Arabem”.

Miał trochę ciemniejszą skórę i długą spiczastą brodę, jeździł ruskim łazikiem i uwielbiał hasać nim po polach. Czasem miał nawet taką fantazję, że rozpędzonym autem wjeżdżał w kopczyki siana na polu, gdyż uwielbiał rozbijać je maską samochodu i patrzeć jak siano fruwa wokół, gdy tymczasem on z impetem mknął dalej. Jednego razu wydarzyło się jednak coś dziwnego. Mianowicie „Arab” wziął kurs na kolejną kupę siana i dodając gazu z łoskotem w nią uderzył, tak jak zwykle. Nagle samochód stanął w miejscu, wbił się po prostu w kopczyk i utknął, przednia szyba rozbiła się w pył, tak samo reflektory na przedzie łazika, który pogiął się jak przy uderzeniu w mur. Huk był niemiłosierny i dobrze, że „Arab” miał zapięte pasy, bo poszybowałby piękną parabolą w kierunku ziemi wybijając sobie zęby. Ja na szczęście obserwowałem wszystko z boku. Po chwili kierownik doszedł do siebie, ogarnął się i wysiadł, żeby obejrzeć co się stało? Okazało się, że w sianie, wewnątrz kopca, ukryte były worki z paszą dla tuczników, ktoś musiał je tam sobie schować, aby w nocy przyjechać po swój łup. Złodzieje nie przewidzieli tylko zwariowanej szarży „Araba”, który zdemaskował ich kanał przerzutowy, otrząsnął się szybko po zderzeniu, podrapał się po brodzie i powiedział do mnie (gdy się zbliżyłem):
– Ale kradną s….syny! Co za ordyńcy!

Prosiaki prywatne są zawsze lepsze od państwowych

Obsługa chlewni przychodziła do pracy ubrana w grube kufajki, co w sumie nie powinno wydawać się dziwne, jednak mieliśmy wówczas lato! Dziwiłem się, że pomimo upałów, zakładają te ciężkie kurtki i pocą się w nich niemiłosiernie, ale szybko przestałem się temu dziwić, gdy pracownicy oznajmili mi, że pod kurtką mają zawieszone rulony z paszą. Paszę ładowali w pończochy i w ten sposób powstawało coś na kształt kiełbasy, którą wywozili pod ubraniem, na rowerze przez bramę. Kurcze, jak za czasów wojny i przemytu kaszanki, Polacy to jednak naród partyzantów! Ponieważ pracownicy PGR-u dostawali małe prosięta w tak zwanym deputacie, po jakimś czasie pomysł z paszą został udoskonalony, bo zamiast codziennie wywozić paszę i ryzykować wpadkę na bramie, pracownicy przemycali swoje małe świnki i wpuszczali je do tuczarni wraz z innymi – „państwowymi”. Hasały sobie i żarły paszę przez kilka miesięcy, a gdy nadszedł ich czas, to dostawały w łeb i przerzucano je przez płot na drugą stronę, skąd były podejmowane przez wspólników. Cała akcja też była dość skomplikowana technicznie, ale odbywała się tylko 1-2 razy w roku, a więc ryzyko było mniejsze. Dodatkowo mogli sobie wybrać najdorodniejsze sztuki, bo ich zdaniem takie właśnie okazy należały do nich, bo tylko te „państwowe” były zawsze chude i kiepskie. „Taka jest właśnie różnica między mieniem państwowym, a prywatnym” – mawiali. Nie dziwię się, że padły PGR-y.

Rządy Cygana

Po jakimś czasie rządy na chlewni objął niejaki „Cygan”, który był trochę niezrównoważonym klientem polskiego wydziału penitencjarnego i państwowy zootechnik bał się go jak rozjuszonego knura, w związku z czym omijał chlewnie szerokim łukiem. „Cygan” został zesłany do pracy na chlewni przez „Araba”, ponieważ nie sprawdził się w roli operatora ogromnego zestawu orającego. Kierownik nakazał mu zdanie maszyny i udanie się do chlewni. Udało się tego dokonać dopiero na trzeci dzień po wydaniu polecenia służbowego, ponieważ w pierwszym „Cygan” obraził się i wyrwał kierownicę ze swojej kabiny i poszedł z nią do domu, żeby nikt obcy nie panoszył się na jego siedzeniu. Na drugi dzień zaostrzył swój protest i zaorał małą rzeczkę płynącą niedaleko bloków. Woda szybko zmieniła kierunek i popłynęła w kierunku wsi zalewając piwnice w blokach. To dolało oliwy do ognia, bo mieszkanki były już dostatecznie mocno zdenerwowane faktem, że pilot „Antka” fruwał sobie nad pobliskimi polami i wypuszczał saletrę potasową. Czerwony pył pokrył wszystkie suszące się na sznurach białe prześcieradła, pościele i gacie mieszkanek wsi. Sytuacja zrobiła się dość gorąca i interweniować musieli chłopcy z Milicji Obywatelskiej. Praca z „Cyganem” układała się nam potem dość dobrze, dwa razy dziennie karmiliśmy tysiące tuczników nosząc setki ciężkich worków z paszą na ramieniu i sypiąc ją do koryt. To znaczy my nosiliśmy, studenci, bo „Cygan” stał na kupie worków i ordynował nami, jak generał podczas bitwy swoimi pułkami, tylko buławy mu brakowało. Dzięki temu jednak nabyłem niezbędnej tężyzny fizycznej. Wspólnie poiliśmy też nasze świnie wywarem gorzelnianym, a gdy dostały za dużą dawkę, spiły się na umór, co „Cyganowi” się bardzo podobało, bo wtedy upodobniały się do niego. Gdy tak leżały spite na podłodze kojców, wjeżdżaliśmy nagle rowerami do chlewni i z impetem jeździliśmy wzdłuż ganku paszowego nadużywając dzwonków. Podchmielone tuczniki zrywały się z podłogi i pomimo że miały cztery kończyny trudno im było ustać na nogach. Biedne świnki, kac je pewnie męczył, miały problemy z dostaniem się do poideł, żeby ukoić pragnienie, a my je stresowaliśmy. W ten sposób obniżaliśmy przyrosty tuczników w Polsce Ludowej. Więc co Ty chcesz człowieku? Tak właśnie wyglądała Polska przed wejściem do Unii.

Nietypowa deratyzacja na chlewni

Fajna zabawa była z polowaniem na szczury przy użyciu wyspecjalizowanych psów „Cygana” rasy kundel, które warowały godzinami nad wszelkimi dziurami w ganku paszowym i czekały na wyskakujące gryzonie. Oczywiście one nie za bardzo chciały wyskakiwać, ale gdy przez pół godziny wlewaliśmy wodę za pomocą szlaucha do stwierdzonej dziury w podłodze, to nie miały wyjścia. Pieski „Cygana” chwytały je w locie i jednym kłapnięciem szczęki unicestwiały ich kręgosłupy. I taka oto zabawa, a właściwie walka o byt odbywała się w naszych komunistycznych chlewniach.

Wnioski końcowe

W opisanych powyżej sytuacjach mieliśmy do czynienia z pomysłowością pracowników fermy, ale nie do końca o taką inwencję nam chodzi, a raczej trzeba umieć nad nią zapanować i skierować ją w pożądanym kierunku. W mojej praktyce spotykałem ludków, którzy mieli schowane flaszeczki wódki we wlotach, które przez to się nie domykały, a była ostra zima i świnki wokół marzły. Byli też tacy wspaniali inseminatorzy, którzy butelkę wódki ukryli w pojemniku na nasienie i raczyli się nią podczas procesu inseminacji. W końcu wpadli, bo po wypiciu połowy zawartości litrowej butelki inseminowali wciąż tę samą loszkę i robili to przez godzinę! O biedne zwierzę… a może się loszce podobał taki obrót rzeczy? Hmm… tego nie wiemy, ale lepiej unikać tego typu pracowników.

Poważnym przedsięwzięciem jest zatem proces naboru i selekcji pracowników na naszą fermę i procedura ich wdrożenia.

Naprawdę nie jest łatwo znaleźć kogoś sensownego do pracy na fermie, często przychodzą osobnicy, którzy nigdy nie pracowali ze zwierzętami, taksówkarze, budowlańcy, marynarze, byli pracownicy zakładów karnych, wojskowi, pracownicy „Estrady” organizującej koncerty… i wszyscy oni garną się do tej roboty, a Ty musisz ich wytrenować i nauczyć, jak najprostszymi metodami osiągać wysokie wyniki produkcyjne. Podobne problemy miałem w Stanach Zjednoczonych, gdzie wciąż brakowało nam ludzi do pracy, głównie na porodówkach i zawsze mieliśmy 1-2 wolne etaty do obsadzenia. Wszyscy bali się przekładania tych małych prosiąt, robienia mamek, czego doświadczyłem też w Irlandii. Mój szef – manager Robert Carter postanowił raz, że uzupełni nasze potrzeby kadrowe i rozpoczął nabór kandydatów do pracy na fermie. W USA była taka zasada, że każdy potencjalny pracownik mógł przyjść na fermę i spędzić na niej jeden dzień, aby zorientować się czy taka praca będzie mu pasować. Z reguły ktoś z managementu fermy oprowadzał kandydata po fermie, zajmował się nim i pokazywał najważniejsze czynności. Mój szef był na to zbyt leniwy, aby robić takie rzeczy, wolał siedzieć w swoim kantorku i zajadać kurczaka, a potem kłócić się przez telefon ze swoją byłą żoną. Twierdził, że nikt tak na świecie nie podnosi mu ciśnienia w 50 sekund jak jego była. Scedował zatem tę czynność na mnie i to ja musiałem oprowadzać kandydatów. Niestety nie miałem dobrych efektów. O tym, co z tego wyszło, opowiem następnym razem.


Kopczyki siana do rozwalania łazikiem

Łazik po zderzeniu z paszą w sianie

Piotr Włódarczak

luty/2025 

Więcej

350x470_baner_dsm-firmenich
350x470_baner_biochem
350x470_baner_hamlet
350x470_baner_led_komplex
350x470_baner_vogelsang

Vogelsang
1200x250_baner_duchman
1200x250_baner_pig_at
template (2)
template
1200x250_baner_wesstron2
1200x250_baner_topigs
1200x250_bner_phileo
1200x250_bner_lucta
1200x250_baner_miya_gold
1200x250_baner_ewrol
biopoint1200