skiold

W Bieszczadach też są świnie…

W Bieszczadach też są świnie…

 

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Januszem Borysławskim – specjalistą chorób świń.

 

 

Panie doktorze, co u podnóża Bieszczadów może robić lekarz weterynarii, specjalista chorób świń?

 

Odpowiedź na to dość przewrotnie postawione pytanie wymaga krótkiego rozwinięcia. Otóż od Strzyżowa, w którym mieszkam i pracuję od 27 lat do „prawdziwych Bieszczadów” jest ponad 100 km, niemniej jednak trudno odmówić zasadności tak postawionemu pytaniu. W sierpniowo-wrześniowym wydaniu magazynu „Trzoda Chlewna” przedstawiona jest mapka obrazująca proces przesuwania się produkcji żywca wieprzowego z południowo-wschodniej części kraju ku północy. Proces ten obserwowany jest od 10 lat.

 

I co będzie za kolejne 10 lat? Może trzeba będzie poddać się procesowi migracyjnemu mieszkańców?

 

Myślę, że aż tak źle nie będzie. Już dzisiaj, w fakcie niewielkiego zagęszczenia ferm trzodowych na tym terenie dostrzegło korzyść wielu hodowców, biznesmenów, a także wielkich korporacji. Znaczne odległości między fermami stanowią naturalną bioasekurację zabezpieczającą przed zawleczeniem chorób zakaźnych, zwłaszcza przenoszonych drogą aerogenną. Także dla miejscowych producentów wieprzowiny rynek ten staje się w miarę atrakcyjny z uwagi na fakt, że wypadają z niego drobni producenci, ale również ci więksi, którzy w integracji z UE dostrzegli dla siebie zagrożenie, a nie szansę.

 

Czy ta naturalna bariera, jaką jest odległość pomiędzy fermami, przekłada się na status zdrowotny miejscowych ferm?

 

Wydaje się, że tak być powinno, ale niestety tak nie jest. Import materiału hodowlanego z różnych zakątków kraju, często z ferm o nieznanym statusie zdrowotnym, nie poparty badaniami laboratoryjnymi wykonanymi bezpośrednio po przywiezieniu, brak właściwie przeprowadzonej kwarantanny i aklimatyzacji spowodował, że mimo korzystnych warunków terytorialnych możemy się „pochwalić” chorobami diagnozowanymi w całym kraju.

 

Co motywowało Pana do podjęcia studiów podyplomowych z zakresu chorób świń?

 

Podjęcie studiów podyplomowych było konsekwencją wcześniejszych kroków. Wiele zawdzięczam koledze ze studiów, lek. wet. Witkowi Haliszczakowi właścicielowi firmy „SAN-VIT” w Gnieźnie. To dzięki Niemu 12 lat temu podjąłem współprace z firmą żywieniową i zająłem się przekładaniem wiedzy teoretycznej z zakresu żywienia na praktykę. A że tylko zdrowe zwierzęta są w stanie w sposób maksymalny wykorzystać swoje genetyczne cechy, musiałem rozszerzyć swoją ofertę o bardziej wyspecjalizowaną wiedzę weterynaryjną. Stąd decyzja o podjęciu Studiów Podyplomowych z Zakresu Chorób Świn w jego III edycji.

 

Które to studia skończył Pan z wyróżnieniem?

 

To prawda, jako jeden z czterech w gronie 54. Po prostu zrządzenie losu sprawiło, że wylosowałem łatwe pytania. Ale myślę, że na wyróżnienie zasłużyli wszyscy uczestnicy studiów, dla których pytania egzaminacyjne nie stanowiły problemu. Niewątpliwie jest to zasługa Kierownika Specjalizacji z zakresu Chorób Świń, prof. Zygmunta Pejsaka. Świetni wykładowcy, wspaniała, koleżeńska atmosfera sprawiła, że na wykładach frekwencja była niemal stuprocentowa, a zakończenie zostało przez nas przyjęte nie z ulgą, że to już wreszcie koniec, a z ubolewaniem, że to niestety koniec. A co najważniejsze ta życzliwa między kolegami atmosfera została przeniesiona na czas wdrażania zdobytej wiedzy w życie. Wielokrotnie zwracałem się o radę do bardziej doświadczonych kolegów i nie zdarzyło się, aby mi jej odmówiono.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, w którym Pan pracuje?

 

Jest ona bardzo różna. Dominują niewielkie gospodarstwa rodzinne. Ważnym i pozytywnym symptomem jest fakt, że coraz częściej są to gospodarstwa monogatunkowe. Gospodarstwa trzodowe, bo na nich koncentruje się moja uwaga szczególnie, liczą od 10 do 100 macior. Od lipca br. opiekuję się największym gospodarstwem na moim terenie liczącym 230 macior.

 

Czy w tych, niewielkich przecież, gospodarstwach istnieje możliwość sprawdzenia swojej wiedzy i umiejętności zdobytych w czasie specjalizacji?

 

O tak. Choroby świń tak samo dotyczą gospodarstw dużych, jak i małych, a postawienie właściwej diagnozy w sposób zasadniczy ułatwia wdrożenie właściwego postępowania. Wydawać by się mogło, że dobrodziejstwo badań laboratoryjnych, ze względu na cenę, jest zastrzeżone dla dużych gospodarstw. Otóż nie ma tu żadnej reguły. Są małe gospodarstwa, których właściciele zaufali mi dwa lata temu i dziś nie muszę ich przekonywać do celowości pobierania próbek do badań laboratoryjnych.

 

Wiem, że pracuje Pan jednoosobowo. Czy front Pana zawodowych zainteresowań ogranicza się do jednego tylko gatunku, jakim jest trzoda chlewna?

 

Ze względu na specyfikę hodowlaną terenu nie mogę sobie pozwolić na taki rarytas, choć przyznaję, że ten gatunek zabiera mi coraz więcej czasu. Natomiast stwierdzić muszę, że przypomnienie i rozszerzenie, w trakcie studiów podyplomowych, wiedzy z zakresu fizjologii, farmakologii, endokrynologii znakomicie przydaje się w pracy z innymi gatunkami zwierząt.

 

Czy Pana praca ogranicza się tylko do bezpośredniego wizytowania gospodarstw, czy ma ona szerszy zakres?

 

Żeby moje działania były w sposób właściwy odbierane przez hodowców, ci ostatni muszą też posiadać pewien zakres wiedzy. Dlatego staram się organizować spotkania, na które zapraszam przedstawicieli firm paszowych, farmaceutycznych czy produkujących wyposażenie dla ferm. Sam także staram się być na nich aktywny. W sposób właściwy układa się współpraca z Odziałem Rzeszowskim PZHiPTCh „Polus”. Wśród właścicieli ferm zarodowych wzrasta zainteresowanie uzyskaniem certyfikatu zdrowotnego, ponieważ coraz trudniej jest sprzedać materiał zarodowy o nieokreślonej zdrowotności, nie poddawany systematycznej kontroli zdrowotnej.

 

Od stycznia 2006 r. wchodzi w życie prawo zakazujące stosowania antybiotykowych stymulatorów wzrostu w paszach. Jak groźne mogą być tego konsekwencje dla zdrowotności zwierząt?

 

Z pewnością spore, im gorsze będą warunki zoohigieniczne. Jeśli nie będzie przestrzegana zasada cpp-cpp, jeśli nie będzie prowadzona dezynfekcja bieżąca, może to znaczy być albo nie być dla wielu gospodarstw. Osobiście doceniam fakt podjęcia przed 5 laty współpracy z firmą JOSERA mającą 12 letnie doświadczenie w żywieniu zwierząt bez antybiotykowych stymulatorów wzrostu.

 

Co stanowi największą przeszkodę w Pana pracy?

 

Gdybym miał odpowiedzieć krótko to odpowiedź brzmiałaby „kilometry”. Staram się uczestniczyć w spotkaniach, jakie współorganizuje Profesor Pejsak. Niestety „świńskie centrum” to wielkopolska i tam koncentruje się wszystko co tematu świń dotyczy. Niemniej 3-4 razy w roku staram się wykrzesać z siebie odrobinę sił, aby dowiedzieć się u źródła, co w świniach piszczy, a także wymienić poglądy z bardziej doświadczonymi Kolegami.

 

Mieszkając w tak malowniczym regionie kraju, dokąd trzeba się udać, aby wypocząć?

 

Wystarczy z wędką na ryby, nad Wisłok.

 

 

 

(pekol)

Na Pałukach

Na Pałukach

Wywiad z lekarzem weterynarii Markiem Jaworskim – specjalistą chorób świń

 

Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób świń w Polsce. Czy w codziennej praktyce weterynaryjnej zajmuje się Pan wyłącznie trzodą chlewną?

 

Od wielu lat prowadzę w Janowcu Wielkopolskim praktykę weterynaryjną, w której zajmuje się zarówno zwierzętami towarzyszącymi, jak i gospodarskimi. Na początku pracowałem jako kierownik państwowej lecznicy weterynaryjnej, a później jako wolno praktykujący lekarz. Do dziś obsługuję największą fermę trzody chlewnej powiecie żnińskim, stąd moje głębsze zainteresowanie trzoda chlewną.

 

Z jakimi gatunkami zwierząt styka się Pan doktor w swojej pracy najczęściej?

 

W związku z długoletnią tradycją hodowli świń na terenie mojej praktyki zawodowej około 75 % przypadków stanowią wizyty w gospodarstwach hodujących trzodę chlewną. Niemniej jednak, obsługuje również cięższe przypadki zachorowań bydła, spotykam się także z właścicielami psów oraz innych zwierząt towarzyszących z terenu miasta Janowca. Pomoc doraźna, a także interwencje w sprawach nagłych zachorowań, dotyczą zatem praktycznie wszystkich gatunków zwierząt.

 

Na czym polega codzienna praca Pana doktora?

 

Dzień zaczynam od przeglądania zgłoszeń, które wpłynęły do lecznicy, następnie pierwszej kolejności załatwiam przypadki pilne, wymagające natychmiastowej interwencji, a w dalszej kolejności planowe przeglądy oraz wizyty na fermach.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, w którym Pan pracuje?

 

Moja praktyka obejmuje zarówno gospodarstwa małe, średnie, jak i bardzo duże. Struktura gospodarstw indywidualnych na Pałukach jest bardzo zróżnicowana, od 5 – 500 loch. W związku z dynamicznym rozwojem gospodarstw „przyszłościowych” i wycofywaniem się z produkcji trzody chlewnej gospodarstw „słabo rokujących” jakość pracy lekarza weterynarii uległa zasadniczej zmianie i obecnie musi opierać się przede wszystkim na wdrażaniu profilaktyki, a nie jak dotychczas, głównie terapii.

 

Za jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej w fermach, które Pan obsługuje?

 

Największe problemy hodowców trzody chlewnej z terenu mojej działalności to przede wszystkim choroby przewodu pokarmowego, takie jak zespół adenomatozy jelitowej, dyzenteria, kolibakteriozy prosiąt, a także choroby dróg oddechowych oraz różne postacie streptokokozy świń. Hodowcy niejednokrotnie sygnalizują również o istotnych problemach w rozrodzie, stąd też często korzystam z pomocy specjalistów w dziedzinie rozrodu oraz laboratorium diagnostyki weterynaryjnej, które znajduje się w nieodległym Gnieźnie. Współczesny lekarz weterynarii powinien aktywnie uczestniczyć nie tylko w kontrolowaniu i utrzymaniu statusu zdrowotnego stada na właściwym poziomie, ale także w pracach polegających na modernizacji hodowli i usprawnianiu produkcji zwierzęcej, szczególnie w tak „świńskim” regionie jak mój.

 

W jaki sposób kontroluje Pan status zdrowotny zwierząt w obsługiwanych chlewniach?

 

Do monitorowania stanu zdrowotnego zwierząt wykorzystuję wszelkie dostępne metody diagnostyczne, a więc badania kliniczne, badania sekcyjne oraz okresowe badania laboratoryjne. W większości przypadków bieżące badania laboratoryjne niezbędne są do postawienia właściwej diagnozy oraz ustalenia odpowiedniego postępowania. Umożliwiają także znaczne zminimalizowanie strat powodowanych przez nierozpoznane czynniki chorobowe.

 

Diagnostyczne badania laboratoryjne – współczesnemu lekarzowi weterynarii niewątpliwie ułatwiają podjęcie właściwej decyzji. Czy pańscy hodowcy myślą podobnie? Czy chętnie korzystają z możliwości, jakie daje dzisiejsza diagnostyka laboratoryjna?

 

W obecnej sytuacji epizootycznej nie wyobrażam sobie prowadzenia nowoczesnej praktyki weterynaryjnej bez ścisłej współpracy z laboratorium weterynaryjnym. W ostatnim okresie znacznie poprawiła się dostępność do tego rodzaju badań, co w istotny sposób wpłynęło na jakość usług oferowanych przez lekarza weterynarii. Konieczność wykonywania systematycznych badań diagnostycznych spotyka się z coraz większym zrozumieniem u moich hodowców – większość z nich nie kwestionuje celowości wykonywania tego typu badań.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

 

Specjalista we współczesnej medycynie weterynaryjnej musi kreować pewien sposób postępowania. Dla hodowcy powinien być przede wszystkim partnerem, który pomoże osiągnąć maksymalne zyski przy minimalnych zakładach finansowych. Aby spełnić oczekiwania hodowcy, specjalista obsługujący fermę trzody chlewnej musi mieć kompletną wiedzę nie tylko z zakresu weterynarii, ale także z dziedziny i technologii produkcji oraz żywienia zwierząt. Specjalista to według mnie lekarz, który poprzez przemyślane i systematyczne monitorowanie stanu zdrowotnego zwierząt umożliwia utrzymanie parametrów produkcyjnych na wysokim i stałym poziomie. Prowadzenie prawidłowej dokumentacji fermy, dokładna analiza warunków hodowli (żywienie, bioasekuracji, pomieszczenia hodowlane) oraz statusu zdrowotnego fermy (badania kliniczne, sekcyjne i laboratoryjne) nie gwarantują jednak sukcesu, jeśli wydawane przez lekarza zalecenia nie spotykają się ze zrozumieniem ze strony właściciela fermy.

 

Czy wiedzę zdobytą w ramach kształcenia podyplomowego można wykorzystać w takiej praktyce weterynaryjnej, jaką Pan prowadzi?

 

Wydaje się, że niezwykle ciężko byłoby podołać problemom współczesnej hodowli bez ścisłej specjalizacji. Wiedzę zdobytą podczas studiów podyplomowych bardzo często wykorzystuję w codziennej praktyce. Niejednokrotnie sięgam do materiałów i skryptów uzyskanych podczas studiów. Pomaga mi to w rozwiązywaniu trudnych problemów, z jakimi borykają się hodowcy będący moimi klientami.

 

Czy współpracuje Pan z innymi lekarzami weterynarii i lecznicami?

 

Często spotykam się z problemami, które stwarzają pewne kłopoty, dlatego prowadzę konsultacje oraz współpracuję z sąsiednimi lecznicami w Żninie i Rogowie.

 

Czy łatwo jest osiągnąć sukces w pracy lekarza weterynarii – specjalisty chorób świń?

 

Sukces pracy terenowej wymaga długich lat praktyki, popartych przede wszystkim szczegółową wiedzą weterynaryjną oraz umiejętnością współpracy z hodowcą – właścicielem fermy i odbiorcą moich usług.

 

 

Co dostarcza Panu najwięcej satysfakcji zawodowej?

Prosiaki są strasznie wrażliwe na zmiany temperatur

Odpowiedzi na pytania Czytelników i Internautów z TCh numer 11/2013

 

daniel0 pisze: Prosiaki są strasznie wrażliwe na zmiany temperatur i – nie daj Boże! – jak się trochę przemrożą, to biegunka murowana.

 

Obniżenie temperatury wewnętrznej organizmu zwierząt stałocieplnych, do których należą prosięta, poniżej normalnego zakresu jej zmian nazywamy hipotermią. Bilans cieplny organizmu jest wtedy ujemny: ilość ciepła wytwarzanego w wyniku przemian metabolicznych potrzebna do ogrzania organizmu jest mniejsza niż ilość ciepła traconego przez ten organizm, w wyniku czego ulega on wychłodzeniu. Ciepło może być tracone z następujących powodów:

 

braku możliwości wyssania odpowiedniej ilości mleka przez prosię,

 

fizjologiczne ograniczenia możliwości pobierania, trawienia i przyswajania dodatkowej paszy (suchej lub płynnej) podawanej prosiętom w okresie ssącym,

 

braku podskórnej warstwy tłuszczu chroniącego organizm prosiąt przed wychłodzeniem,

 

zbyt niskiej temperatury powietrza w kojcu porodowym,

 

zbyt niskiej temperatury wody do picia,

 

za szybkiego ruchu powietrza w strefie przebywania prosiąt.

 

 

 

Hipotermia jest jednym z ważniejszych powodów upadków prosiąt w pierwszych dniach życia. Warto jednak podkreślić, że w praktyce obserwuje się znaczne indywidualne zróżnicowanie prosiąt pod względem reakcji na czynniki obniżające wewnętrzną temperaturę ich organizmu oraz zdolności do skutecznego przeżycia niebezpiecznego okresu hipotermii i powrotu do termicznej równowagi, inaczej mówiąc – do stanu, w którym ilość wytwarzanego ciepła przez organizm prosięcia przewyższa ilość ciepła traconego. Fakt indywidualnego zróżnicowania prosiąt pod tym względem utrudnia przeprowadzenie dokładnych badań pozwalających wyjaśnić mechanizm hipotermii oraz przyczyny jego powstawania.

Grupa naukowców z Uniwersytetu Aarhus w Danii przeprowadziła badania , w trakcie których u 635 prosiąt zmierzono metodą rektalną temperaturę organizmu natychmiast po urodzeniu oraz dwie godziny po urodzeniu. Każde prosię zostało zważone indywidualnie po urodzeniu, następnie określono wskaźnik niedotlenienia (indeks żywotności oraz zawartość mleczanów w krwi pępowinowej), czas do pierwszego kontaktu z sutkiem i do pierwszego ssania mleka oraz pozycje zajmowane przez prosięta w ciągu pierwszych dwóch godzin po urodzeniu się i drogi przemieszczania (zapis wideo) w kojcu porodowym.

Na podstawie analizy statystycznej zebranych wyników (metodą Bayesowskiego kryterium informacyjnego BIC) duńscy naukowcy stwierdzili, że po dwóch godzinach od urodzenia 22,1% prosiąt ma temperaturę ciała poniżej 37°C (mierzoną metodą rektalną).

Spośród wielu czynników uwzględnionych w statystycznej analizie tylko trzy miały bezpośredni i istotny wpływ na obniżenie temperatury organizmu prosiąt w drugiej godzinie po urodzeniu (hipotermia). Największy wpływ miała niska urodzeniowa masa ciała prosiąt (BICinc = 26), następnie opóźniony kontakt z sutkiem (dopiero w drugiej godzinie po urodzeniu, (BICinc = 19). Prosięta drobne i prosięta z objawami niedotlenienia później odnajdywały sutek, miały też więcej problemów ze znalezieniem dla siebie odpowiedniego miejsca przebywania w stosunku do lochy, ułatwiającego pierwszy kontakt z sutkiem. Przebieg porodu nie miał wprawdzie statystycznie istotnego bezpośredniego wpływu na sposób zachowania się prosiąt w pierwszych dwóch godzinach po porodzie, ale mimo to stanowił ważne źródło dodatkowych informacji wyjaśniających zachowanie się prosiąt.

Podsumowując przeprowadzone badania, Duńczycy stwierdzili, że na zjawisko hipotermii w ciągu dwóch pierwszych godzin po porodzie najbardziej narażone są prosięta drobne, z niską urodzeniową masą ciała i to one wymagają ze strony obsługi największej troski. Niemniej ważnym czynnikiem jest pozycja, jaką prosięta są zdolne zająć w tym czasie w kojcu porodowym w stosunku do lochy, a dokładniej do jej sutków i wyssania pierwszej porcji siary.

Wysoka urodzeniowa masa ciała jest najważniejszym czynnikiem pozwalającym prosiętom skutecznie pokonać niebezpieczeństwo hipotermii w pierwszych godzinach po porodzie.

 

 

Główny Lekarz Weterynarii odpowiada zaniepokojonym rolnikom ze wschodniej Polski

Odpowiedzi na pytania Czytelników i Internautów z TCh numer 11/2013

 

Główny Lekarz Weterynarii odpowiada zaniepokojonym rolnikom ze wschodniej Polski

 

Poniżej zamieszczamy odpowiedź Głównego Lekarza Weterynarii odnośnie pytań i wątpliwości rolników dotyczących działań wprowadzonych w związku z zagrożeniem wystąpienia afrykańskiego pomoru świń na terytorium Polski. List rolników przesłany na ręce GLW wydrukowaliśmy w poprzednim numerze.

 

W odpowiedzi na zapytanie uprzejmie informuję, co następuje. W przesłanej wiadomości zostało zawartych kilka nieprawdziwych informacji, które pragnąłbym sprostować.

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że niewielki wzrost populacji dzików może przyczynić się do rozprzestrzeniania chorób zakaźnych zwierząt. Przeciwnie, często wskazywane jest, że zapobiega to wytworzeniu się niszy dla migracji dzików spoza danego terenu. Depopulacja dzików wskazana jest dopiero w przypadku stwierdzenia ASF w danej populacji.

Koszty badania monitoringowego w kierunku afrykańskiego pomoru świń ponosi Inspekcja Weterynaryjna.

Ponadto pragnę zauważyć, że wprowadzenie obowiązku przetrzymywania skór i tusz dzików do czasu uzyskania ujemnego wyniku badań na obecność wirusa afrykańskiego pomoru świń jest uzasadnione z uwagi na zagrożenie, jakie wiązałoby się z wywozem nieprzebadanej sztuki tuszy dzika poza obszar objęty przepisami rozporządzenia wojewody. Stąd też utrzymanie ww. nakazu jest jak najbardziej uzasadnione. Ponadto nie został wprowadzony obowiązek przetrzymywania w chłodniach wnętrzności zwierząt, lecz obowiązek ich zagospodarowania, tak jak produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego (utylizacja).

Przechodząc do kwestii celowości wprowadzenia obowiązku wystawiania świadectw zdrowia dla tuczników przeznaczonych do uboju, pragnę zwrócić uwagę, że w przypadku afrykańskiego pomoru świń urzędowy lekarz weterynarii w badaniu klinicznym, jak najbardziej może na podstawie zewnętrznych objawów choroby stwierdzić, czy istnieje podejrzenie wystąpienia ASF. W takim przypadku powiatowy lekarz weterynarii nie może wydać świadectwa zdrowia, gdyż nie może poświadczyć spełniania wymagań zdrowotnych dotyczących świń ustalonych w przepisach ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt i przepisach wykonawczych wydanych na jej podstawie.

Dodatkowo należy podkreślić, iż wystawianie świadectw zdrowia dla zwierząt z gospodarstw ma zapobiec przemieszczaniu potencjalnie chorych zwierząt i rozwleczeniu choroby. Procedury tej nie może zatem zastąpić badanie przedubojowe zwierząt w rzeźni.

Ponadto pragnę podkreślić, że urzędowi lekarze weterynarii upoważnieni do wystawiania świadectw zdrowia są osobami fachowymi, stosującymi środki zapobiegawcze, zaś dodatkowo na terenie gospodarstw wprowadzono obowiązek wyłożenia mat dezynfekcyjnych. Stąd też Główny Lekarz Weterynarii nie może zgodzić się ze stwierdzeniem, że istnieje ryzyko szerzenia się choroby w skutek działania instytucji powołanej do jej zwalczania.

Zgodnie z art. 26 ustawy o Inspekcji Weterynaryjnej organem upoważnionym do wystawiania świadectw zdrowia jest organ Inspekcji lub upoważniony przez ten organ urzędowy lekarz weterynarii, stąd nie jest możliwe wystawianie ich przez lekarzy wolnej praktyki opiekujących się stadem.

 

Janusz Związek

Główny Lekarz Weterynarii

 

Rolnicy zdążyli zapoznać się z odpowiedzią Głównego Lekarza Weterynarii przed drukiem tego numeru i ustosunkowali się do zawartych w nim wyjaśnień.

 

Pisząc o ograniczeniu populacji dzików nie mieliśmy na myśli depopulacji. Chodziło nam o zhamowanie jej wzrostu a w chwili, gdy pisaliśmy list, faktycznie myśliwi drastycznie ograniczyli odstrzał dzików ze względu na wprowadzenie przez wojewodę opłat za badania. Jednak po interwencji myśliwych, obciążenie to zostało z nich zdjęte.

Odnosząc się do świadectw zdrowia wystawianych przez inspektorów wyznaczonych przez Powiatowego Lekarza Weterynarii, wciąż widzimy niedoskonałości tego rozwiązania. Nie mogą tego robić lekarze wolnej praktyki, którzy opiekują się danym stadem, jeśli swoją działalność mają zarejestrowaną w innym powiecie. Ale inspektorzy wyznaczani przez Powiatowego Lekarza Weterynarii są też najczęściej lekarzami wolnej praktyki przemieszczającymi się nierzadko w ciągu dnia z jednego gospodarstwa do drugiego! W rzeczywistości zdarza się, że ważne przez tydzień świadectwo zdrowia lekarz wystawia zza biurka w lecznicy, ewentualnie w gospodarstwie, nie oglądając jednak zwierząt i nie jest on w stanie być w dniu sprzedaży świń w kilku miejscach równocześnie. W rezultacie „sprzedaje” świadectwa…

 

Rolnicy z przygranicznych powiatów

czy program żywienia

Odpowiedzi na pytania Czytelników i Internautów z TCh numer 12/2013

 

Rafał pyta: Czy program żywienia loch prośnych utrzymywanych w grupach różni się od programu żywienia loch prośnych utrzymywanych w kojcach indywidualnych?

 

Generalnie przyjmuje się, że program żywienia loch prośnych utrzymywanych w grupach jest podobny jak dla loch utrzymywanych w indywidualnych klatkach, niemniej jest kilka istotnych różnic, o których warto pamiętać.

Ponieważ lochy prośne w chowie grupowym pobierają paszę indywidualnie (stacje paszowe, samozamykające się kojce) lub zbiorowo (koryta dla loch prośnych), program ich żywienia powinien uwzględniać różnice wynikające z odmienności zainstalowanego systemu karmienia. Często niewielkie zmiany w programie żywienia loch prośnych, uwzględniające różnice wynikające z odmienności zainstalowanego systemu karmienia (m. in. wielkość strat paszy, konkurencja między lochami przy wyjadaniu paszy z koryt), pozwalają na pełniejsze i bardziej skuteczne zaspokojenie indywidualnego zapotrzebowania loch na składniki pokarmowe i tym samym zapewnienie maksymalnego rozwoju płodów przy zachowaniu dobrej ogólnej kondycji loch prośnych w kolejnych okresach ciąży. Dzięki temu lochy są też lepiej przygotowane do porodu, a następnie do intensywnej produkcji mleka w okresie laktacji, zapewniając prosiętom odpowiednie warunki do optymalnego wzrostu.

Szczegółowe zalecenia dotyczące pokarmowych potrzeb loch prośnych utrzymywanych grupowo są najczęściej zawarte w instrukcjach chowu przygotowanych przez firmy hodowlane. Wiele praktycznych informacji można też znaleźć zarówno w literaturze naukowej, jak i w popularnonaukowych czasopismach. Warto po nie sięgnąć i dokładnie przestudiować, a potem na ich podstawie przygotować taki program żywienia, który zapewni wszystkim lochom prośnym w naszym gospodarstwie/fermie spożycie optymalnej ilości składników pokarmowych. Oczywiście, każdy taki program powinien podlegać ciągłej kontroli i ocenie, a zebrane obserwacje i wyniki po przedyskutowaniu z doświadczonym doradcą żywieniowym mogą być podstawą do jego udoskonalenia.

Uwzględniając powyższe fakty, spróbujmy zwrócić uwagę na kilka ważnych zagadnień, istotnych dla zapewnienia prawidłowego żywienia loch prośnych utrzymywanych w grupach.

Rolnicy często pytają, czy lochy prośne utrzymywane grupowo zjadają więcej paszy aniżeli lochy prośne utrzymywane w indywidualnych kojcach. Odpowiedź na tak postawione pytanie jest skomplikowana, ponieważ ilość zjadanej paszy przez lochy zależy w znacznym stopniu nie tylko od systemu utrzymywania loch, ale także od temperatury w chlewni, rodzaju podłogi (ruszty, słoma), charakteru indywidualnej aktywności poszczególnych loch, a także wielkości strat paszy wynikających z typu zainstalowanego systemu karmienia. Na podstawie przeprowadzonych doświadczeń stwierdzono, że jeśli temperatura otoczenia jest taka sama w chowie loch prośnych utrzymywanych grupowo, jak i w chowie loch prośnych w indywidualnych kojcach, to zapotrzebowanie na składniki pokarmowe loch prośnych w obu przypadkach jest praktycznie identyczne i jeśli skarmiana jest taka sama pasza, to nie powinno być żadnej różnicy w ilości spożywanej przez lochy.

Niemniej, warto pamiętać, że lochy utrzymywane w grupach odczuwają nieco inną temperaturę aniżeli lochy utrzymywane w kojcach indywidualnych, a także – z oczywistych względów – charakteryzuje je większa aktywność ruchowa. Z tego powodu lochy utrzymywane w grupach mogą mieć nieco większe zapotrzebowanie na składniki energetyczne. Normy żywieniowe podają wartości zapotrzebowania na energię przez lochy prośne utrzymywane w grupach lub kojcach indywidualnych w różnych warunkach środowiskowych. 

Jeśli lochy prośne w chowie grupowym mają dużo wolnej przestrzeni (niewielkie zagęszczenie), to więcej czasu spędzają stojąc i spacerując aniżeli leżąc; większa aktywność ruchowa powoduje wzrost zapotrzebowania na energię, a tym samym wpływa na spożywanie większych porcji paszy. Podobnie może dziać się w sytuacji, kiedy lochy są utrzymywane w kojcach indywidualnych; z powodu różnic w konstrukcji tych kojców lochy prośne mogą mieć więcej lub mniej wolnego miejsca do poruszania się i stania w ciągu dnia. W tabeli 1 przedstawiono średnie spożycie paszy i zapotrzebowanie na energię przez lochy prośne utrzymywane w kojcach indywidualnych lub w grupach przy różnej aktywności ruchowej.

W przykładzie 2 lochy prośne miały w indywidualnych kojcach nieco więcej wolnej przestrzeni i z tego powodu o 50% więcej czasu spędzały stojąc aniżeli lochy w przykładzie 1, co spowodowało zwiększone spożycie paszy o ok. 0,1 kg/dzień/lochę. Warto zwrócić uwagę na fakt, że lochy w przykładzie 2 i przykładzie 3, kiedy niezależnie od systemu ich utrzymania stały w ciągu dnia przez taki sam okres czasu, spożyły taką samą ilość paszy średnio dziennie i miały takie samo zapotrzebowanie na energię. Każda zmiana systemu utrzymania loch prośnych, zwiększająca ich aktywność, będzie więc powodowała zmiany w ilości średnio spożywanej paszy.

 

Tabela 1. Średnie spożycie paszy i zapotrzebowanie na energię metaboliczną przez lochy prośne utrzymywane w kojcach indywidualnych lub grupowo przy różnym poziomie ich aktywności (National Pork Board, 2013)

 

 

W następnym miesiącu przyjrzymy się różnicom w spożyciu paszy i zapotrzebowaniu na energię przez lochy prośne w zależności systemu ich utrzymania przy wyższej lub niższej temperaturze w chlewni, rodzaju podłogi (ruszt, ściółka) oraz potrzebie utrzymania dobrej kondycji.

 

 

Opr.: ACONAR

Młyn paszowy
Trzoda Chlewna - Ogólnopolskie czasopismo dla producentów trzody, zootechników i lekarzy weterynarii
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.